niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział VI

          Minęły trzy dni od śmierci Kristin. Cała w nerwach spacerowałam po korytarzu w budynku senatu. Gdzieś tam za ścianą, biedna, mała Linzie była przesłuchiwana przez dwa tuziny uzbrojonych po zęby żołnierzy, a ja nie mogłam jej wesprzeć. Przypomniały mi się ostatnie słowa Kristin: "Zaopiekuj się Linzie, dobrze?". Na razie nie najlepiej sprawdzałam się w roli piastunki - zaraz po tym, jak ekipa ratunkowa wydostała nas z labiryntu, rozdzielili nas i na zmianę przesłuchwiali. Nie mieli najmniejszych skrupułów wobec dwunastolatki, która właśnie straciła siostrę. W ostatnim czasie nie pozwolali mi nawet zbliżyć się do Linzie, żeby przytulić, dać chuseczkę, czy powiedzieć, że będzie dobrze. Tego, czego mi tak bardzo brakowało w dzieciństwie.
     Zdenerwowana usiadłam na krześle. Jedyną pociechą po śmierci przyjaciółki było to, że przynajmniej moja własna rodzina nam wierzy - wszyscy uznali, że nie mamy powodów, aby kłamać, w przeciwieństwie do Pluszaków. Pierwsza Kohorta naturalnie trzyma stronę swojego centuriona i głoszą tezę, że to MY ją zabiłyśmy. Wygląda na to, że Druga staje murem za Pierwszą, za to Trzecia broni naszej wesji, mówiąc, że nie należy ufać szczególnie Drugiej Kohorcie. Wynikło to zapewne z tego, że nadal żywią urazę za śmierć Sama. Czwarta Kohorta, znana ze swojego pokojowego nastawienia, nie odpowiada się za żadną z tych stron, nawołując do wybaczenia sobie nawzajem. Myślę, że ta opcja raczej nie wchodzi w grę.
      Zamek w potężnych, drewnianych drzwiach kliknął obiecująco i na korytarz wyszli senatorowie. Na samym końcu wyszły Reyna i Linzie. Na widok jej zapłakanej twarzyczki zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do niej.
     - Och, Linzie, dzięki bogom! - wyszeptałam, tuląc ją do siebie. Mimowolnie uroniłam jedną łezkę.
     - Court, zabierz mnie z tąd. - odpowiedziała mi tym samym tonem, pochlipując. Była jedyną osobą, której pozwalałam się tak nazywać.
     - Już, zaraz pójdziemy. - otarłam łzę z policzka i puściłam dziewczynkę. Wyprostowałam się i spojrzałam na Reynę.
     - I jak? - zapytałam
      W oczach Reyny czaił się niepokój, co oznaczało, że nie ma dobrych wieści.
     - Linzie, możesz udać się do swojej sypialni? - odezwała się, nie spuszczając ze mnie wzroku.
      Dziewczynka miała taką minę, jakby chciała się sprzeciwić, ale zrozumiała, że z pretorem nie ma żartów.
     - Idź już. - powiedziałam jej - Za chwilę do ciebie przyjdę.
      Linzie odwróciła się i poszła w kierunku wyjścia. Dopiero, gdy usłyszałyśmy trzask drzwi, Reyna odezwała się:
     - Może usiądziemy w pokoju numer siedem?
      Zawachałam się. Budynek senatu, oprócz Sali Głównej, w której odbywają się obrady, posiada dwanaście pokojów dodatkowych. Każdy z nich ma boskiego patrona - mojej mamie dostała się na przykład czwórka. Numer siódmy należy do Bellony - bogini wojny. Jest ona matką Reyny, ale odbywały się tam zawsze narady wojenne. Nie wiedziałam, która interpretacja jest powodem, dla którego przywódczyni chce mnie tam zabrać.
     - Jasne. - odpowiedziałam
      Reyna zaprowadziła mnie do wybranego przez siebie pokoju. Gdy weszłam do niego, całkowicie odebrało mi mowę.
   Ściany pokryte były higienicznie białym płótnem, które kojarzyły mi się z całunem pogrzebowym. Nie było tu okien - jednyne światło dawał kryształowy żyrandol na suficie. Parkiet wykonany był z solidnego drewna, na którym nie było śladu zarysowania czy brudu. Na ścianach rozwieszono wszelkiego rodzaju bronie - od sztyletów, po włócznie, co przyprawiło mnie o dreszcze. To chyba trochę nie w Reyny jej stylu, aby mordować podczas przesłuchań, prawda?
      Po środku pomieszczenia stały dwa fotele. Reyna ruchem ręki kazała mi zająć jeden z nich. Ona sama zakluczyła drzwi i zasiadła na drugim. Między nami panowała absolutna cisza, której się nie spotykało na codzień w Obozie Jupiter. Idealne miejsce do przesłuchań.
     - Wysłuchaliśmy historii twojej przyjaciółki - odezwała się dziewczyna - i stwierdziliśmy, że wasze wersje się pokrywają. Jest możliwe, że mówicie prawdę.
     - To znaczy, że zrobicie porządek z Oktawianem? - spytałam z nadzieją w głosie.
      Reyna zaczęła bawić się swoim sztyletem, co wydawało mi się nieco niekonwencjonalne. Przypomniał mi się Juliusz Cezar, który został zamordowany podczas posiedzenia senatu. Zalała mnie fala mdłości na tę myśl.
     - To nie wszystko. - powiedziała w końcu - Wtedy wstał Oktawian i zaczął opowiadać senatorom, jaki to on jest święty i przekonał ich, że kłamiecie. Nie mogłam nic powiedzieć, bo gdybym stanęła w waszej obronie, to wykorzystałby to później przeciwko mnie, a i tak by wam to niewiele dało.
      Wstrzymałam oddech.
     - Zabijecie nas?
     - Nie tym razem. - odrzekła - Senat wstrzymał się od wyroku, ale na pewno ta sprawa będzie odnawiana.
      "Nie" pomyślałam. Nie skrzywdzą Linzie. Obiecałam ją chronić i słowa dotrzymam.
     - Czy to wszystko, co chciałaś mi powiedzieć? - zapytałam
      Reyna spojrzała mi w oczy.
     - Nie. Właściwym powodem, dla którego cię tu wezwałam jest inny problem. Jak oceniasz sytuację w obozie?
      Na początku nie zrozumiałam, o czym mówi, ale po chwili się domyśliłam - pytała się o narastające napięcie między kohortami.
     - Nie jest dobrze. - stwierdziłam
     - "Nie jest dobrze"? Jest wręcz fatalnie! - Reyna wstała ze swojego fotelu i zaczęła chodzić w tą i z powrotem. - Od lat nie mieliśmy tak napiętej sytuacji w legionie. Śmiałabym rzec, że stoimy na krawędzi wojny domowej.
      Ostatnie słowa zadźwięczały mi w uszach. Wojna domowa. Czyżby ominęło mnie coś ważnego w ciągu ostatnich trzech dni?
     - Jest aż tak źle?
     - Niestety tak. Ale jest coś, co mnie zaniepokoiło. Oktawian mógł być tak podły, jak się wydaje. Mógłby nawet mordować bez zmrużenia oka. Ale on nigdy nie kłamie. Jako, że jest naszym augurem, ma kontrakt z Apollinem, zobowiązujący do mówienia prawdy.
     - Ufasz temu świrniętemu kurduplowi, poskramiaczowi pluszowych maskotek, bardziej niż nam? - palnęłam prosto z mostu
      Reyna na chwilę się zatrzymała i spojrzała mi w oczy. Może nadmiar stresu uderzył mi do głowy, ale moim zdaniem dziewczyna prawie się uśmiechnęła.
     - Nie ufam Oktawianowi. - powiedziała stanowczo - Ale fakty mówią same za siebie. Moim zdaniem jeszcze jakaś trzecia osoba pociągała za sznurki. Sądzę, że śmierć Sama była z tym powiązana.
     - Ale komu zależałoby na skłóceniu kohort? - zapytałam - Myślę, że raczej żaden legionista by się tego nie dopuścił.
     - Mało tego. - Reyna zniżyła ton. - To, co opętało Oktawiana, to był Daenostrum - upiór, sztucznie hodowany w świątyniach Plutona przez najbardziej uzdolnione dzieci bogini magii - Hekate. Zawłada on ciałem ofiary i manipulują nim, a po wypędzeniu go, człowiek niczego nie pamięta. Ale nie było by problemu, gdyby nie... - Tutaj jej głos zamienił się w szept. - gdyby nie to, że Daenostrum to była specjalność Greków.

                                                      *  *  *

      Wspominałam już, że nie znoszę krępującej ciszy?
     - Czyli... te wszystkie brednie Oktawiana o Grekach, spiskujących przeciwko nam...? - zaczęłam ostrożnie
     - Na razie to tylko domysły. - ucięła Reyna - Ale nie da się ukryć, że wydarzenia z ostatniego czasu układają się w pewną całość. Dwie śmierci poza polem bitwy w ciągu miesiąca... nigdy nie mieliśmy tak fatalnego bilansu.
     - Co zamierzasz zrobić? - zapytałam
     Dziewczyna westchnęła i ciężko opadła na swój fotel. Wyglądała tak, jakby rozjechał ją pociąg towarowy. Wtedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na barkach pretora; jeśli podejmie złą decyzję, to jej ukochany obóz zostanie wyniszczony - jak nie przez wojnę domową, to przez Daenostrumy.
     - Zamierzam wysłać trójkę herosów na misję zwiadowczą. - oznajmiła, zamieniając z powrotem swoja twarz w kamienną maskę. - Zrozumiem, jeśli odmówisz, ale...
     - Nie. - przerwałam jej - Zrobię to. Dla Kristin.
      W oczach Reyny dostrzegłam coś w rodzaju podziwu. A może mi się przywidziało?
     - Doskonale. - rzekła - Możesz zabrać ze sobą dwójkę towarzyszy. Na twoim miejscu unikałabym Oktawiana czy Abrota...
     - Dzięki, ale już wiem, kogo wybiorę.
      Sama nie wierzyłam, że tego chcę, ale to on ma mi towarzyszyć.
     - Zatem dobrze. - powiedziała - Za chwilę zbiorę senat. Nie spodoba im się to, że są dwie obrady jednego dnia, ale to jest sprawa niecierpiąca zwłoki.
     - Hmm... a czy to nie jest tak, że przewodniczącym wyprawy musi być ktoś o randze przynajmniej centuriona? - zapytałam z powątpiewaniem- Ja wciąż jestem na probatio...
      Oczy Reyny błysnęły łobuzersko.
     - Już ty się o to nie martw. Coś wykombinuję.
      Uznałam, że audiencja dobiegła końca. Podniosłam się z fotela i ruszyłam w kierunku drzwi. Odkluczyłam je i położyłam dłoń na klamce, gdy nagle coś mi się przypomniało.
      - Mmm... a tak właściwie, to dlaczego akurat mnie wybrałaś do tej akcji w labiryncie? - zapytałam
      Reyna spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Reyna. Się. Uśmiechnęła.
     - Myślisz, że się nie dowiedziałam o tym wydarzeniu sprzed tygodnia?
      Wytrzeszczyłam oczy. Cholera. Kto jej mógł się wygadać?
     - Idź już. - powiedziała - Myślę, że powinnaś powiadomić swoich przyjaciół, że razem z tobą idą na niebezpieczną misję. Warto byłoby też odwiedzić tą małą i powiedzieć jej, że na razie was nie pokroją na kawałki.

                                                      *  *  *

     - Ty chyba żartujesz?
      Linzie siedziała na krawędzi swojego łóżka i machała nóżkami. Wpatrywała się we mnie szklistymi oczami. Rumieńce, które pojawiły się na jej twarzyczce kiedy weszłam, zniknęły bez śladu. Znowu była blada jak ściana.
     - Ale Courtney... - wyszeptała, roniąc pierwszą łezkę - nie możesz mnie zostawić...
      Naszły mnie wyrzuty sumienia - dziewczynka niedawno straciła siostrę, a teraz jej opiekunka wybiera się na prawdopodobnie samobójczą misję.
      Przytuliłam małą do siebie z całej siły:
     - Zrozum. Muszę ratować obóz.
      Linzie przełknęła głośno ślinę i lekko kiwnęła głową. Puściłam ją. Dziewczynka znowu zaczęła szlochać.
     - No już dobrze. - mówię spokojnym głosem. Nagle wpadła mi do głowy pewna myśl. - Popatrz. - ściągam z nadgarstka sznurkową bransoletkę. - To jest moja szczęśliwa bransoletka. Dostałam ja od mojej mamy. - skłamałam - Obiecała mi, że będzie mnie chronić od niebespieczeństw. Tak długo, jak mam ją na sobie, tak długo nic mi się nie może złego stać.
      Źle się poczułam, wmawiając Linzie, że będzie dobrze. Zależało mi tylko na tym, aby mała przestała się o mnie martwić. I wygląda na to, że zadziałało.
      Dziewczynka otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy do pokoju wbiegł Chris.
     - Wszystko gotowe. - oznajmił, uśmiechając się do mnie - Ja i Hazel jesteśmy już spakowani... - zauważyłam jego wachanie - W każdym razie chodź już.
      Ostatni raz uściskałam Linzie i razem z chłopakiem opuściłam kwaterę główną Trzeciej Kohorty.
     - O co chodzi? - zapytałam półgłosem
      Chris nie zatrzymywał się. Uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony zafrasowaną miną. Złe wiadomości. Mimo woli uznałam, że słodko wygląda, kiedy marszczy brwi. Cholera, mam nadzieję, że się nie zarumieniłam.
     - Byliśmy u Oktawiana. - zaczął - Koleś rozpruł parę pluszowych tygrysków i uznał, że losy naszej misji nie wyglądają zbyt kolorowo.
      Jak już mówiłam, nie wierzę w wróżby. Jednak nie da się zaprzeczyć, że JEGO przepowiednie są trafne i nic na to nie poradzę. Miałam go wypytywać dalej, ale zobaczyłam na horyzoncie Hazel i Reynę. Przyśpieszyliśmy trochę kroku i chwilę później staliśmy obok nich.
     - Coś zostawiłaś w pokoju. - powiedziała Hazel, rzucając plecak w moim kierunku.
     - Rany, dzięki. - odpowiedziałam, łapiąc go.
      Reyna odchrząknęła znacząco. Zarzuciłam plecak na oba ramiona i czekałam na ostatnie rady.
     - Nasi myśliciele obozowi, czyli dzieci Minerwy, uznali, że Daenostrumy nie mogły przybyć z północy, bo nie znoszą zimna. - zaczęła.
     - Hmm... - Nigdy nie byłam zbyt dobra z geografii. - Los Angeles?
      Pretor pokręcił głową.
     - Los Angeles ma złą sławę. Mówią, że tam jest siedziba Plutona. Grecy raczej by się tam nie osiedlali. Ale pomyślcie - od czasów starożytnych istniał pewien schemat: Grecy w Grecji, Rzymianie w Rzymie; Grecy wschód, Rzymianie zachód.
     - Czyli... - Chris podrapał się po głowie. - Detroid?
      Reyna przeniosła wzrok na niego.
     - Myślę, że jesteś blisko.
      Doznaję olśnienia.
     - Nowy Jork, tak?
      Dziewczyna się uśmiechnęła. Już drugi raz tego dnia. Świat się wali.
     - Zatopiony. Wrzuciłam wam trochę pieniędzy śmiertelników do plecaków oraz parę złotych drachm. I pamiętajcie - spoważniała - to jest misja zwiadowcza. Nie zabijajcie nikogo, jeśli nie będzie takiej potrzeby.

                                            *-*-*-*-*-*

      To, że piszę coś pod tymi gwiazdkami, już weszło w schemat. Jednak zawsze znajdzie się parę spraw do omówienia xd.
     a) Omówiłam to już w komentarzu do poprzedniego rozdziału, ale powtórzę. ZAPIS FONETYCZNY IMION:
   Courtney - /kortni/
   Chris - /kris/
   Max - /maks/
   Linzie - /linzi/
   Kristin - /kristin/
Reszta imion została wprowadzona przez Ricka, albo należą do postaci trzecioplanowych.
     b) Daenostrum to kolejny mój produkt, na który mam wyłączność (: .
     c) Rozdział trochę nudnawy, ale jakoś musiałam wyjaśnić wszystkie wątki xd.

          I przepraszam, że ostatnio trochę was olałam. Mam teraz taki natłok pracy, że ledwo się wyrabiam. Ale nie zapomniałam jeszcze o was, nie! (:

      Całuski
~ Natalia ♡

12 komentarzy:

  1. Super rozdział!!! Czekam na następny i życze dużo weny!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. No cześć! Znowu późno piszę... Przepraszam, wiesz, że coś jest z moim komputerem nie ta... Zaglądałam tu dwa dni temu i nie było... Hmm... Dziwne...

    Znalazłam jeden bardzo dziwny błąd... mianowicie: "To chyba trochę *nie w Reyny jej stylu*, aby mordować podczas przesłuchań" - ale o co tutaj chodzi? Chyba ogarnęłam, ale i tak to dziwne...

    I jeszcze... Nie ma słowa "zakluczyła", znaczy się jest, ale ono ma zupełnie inne znaczenie, wiesz... ktoś "kluczy" po labiryncie i nie może znaleźć wyjścia. Ale tutaj może być po prostu "zamknęła na klucz". :D

    Oprócz tego rozdział jest bardzo fajny, co prawda mało akcji, ale muszą być takie rozdziału z informacjami, nie?
    Lubię Reynę... :D Żal mi jej trochę... A Oktawian to ZUO!!!

    Czekam z niecierpliwością na next! Weny Ci dużo życzę!
    Pozdrawiam,
    Spite

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3. Tia, mogą mi się zdarzać czasami takie głupie błędy *efekty pisania po nocach* xd. Zaraz je poprawię :P

      Usuń
    2. A u mnie nowy rozdział :D

      Usuń
    3. Wiedziałam, że coś jest nie tak z tym "zakluczyła" xD

      Usuń
  3. Już pisałam, że nie mam nic przeciwko spamowi pod postami, o ile nie jest to coś w stylu: "Fajny blog. Zapraszam do mnie". Jak chcecie się reklamować, to wysilcie się i przeczytajcie kawałek tego, co tam dla was nasmarowałam (: .

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra. Zostawiam komentarz :) Rozdział fajny. Też coś mi nie pasuje z tym "zakluczyłam", ale rób jak chcesz :) Nie bardzo wiem, co ci jeszcze napisać...
    Mammariss nominowała cię do Liebster Award !

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też cię nominowałam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. i ja...
    http://oboz-herosow-nico-di-angelo-spite.blogspot.com/p/liebster.html
    Nominacja...

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. U mnie nowy rozdział! ;P
    Dlaczego tak dawno nie było nowego u Ciebie? :'(

    OdpowiedzUsuń

Ekhem, ekhem.
Istotnie, nie ma tu zakładki "spam". Jeśli odczuwasz pilną potrzebę rozreklamowania swojego bloga lub czegokolwiek innego, możesz wpisać to w komentarzu do najnowszego posta. Miło by mi było, gdyby do tego załączone było słówko na temat mojego opowiadania. I stąd moja prośba, aby wasze opinie były bardziej konstruktywne, niż na przykład: "Fajny blog. Zapraszam do mnie.".
Z wielkim poważaniem,
~Natalia ♡