Obudziłam się w namiocie lekarskim. Wyrok: zwichnięty nadgarstek. Pielęgniarka dała mi odrobinę nektaru - boskiego napoju, o mocy uzdrawiającej. Zawsze ma smak jakiegoś wspomnienia - tym razem czuć było nutę kukurydzy. Zanim się spostrzegłam, znowu zaczęłam śnić na jawie:
Miałam wtedy siedem lat. Jechaliśmy - ja i tata - do lasu, gdzie było zamówione miejsce kempingowe, aby choć raz spędzić czas tylko ze sobą - bez mojej macochy Isabelle oraz jej potomstwa. Nie zrozumcie mnie źle - lubiłam Isabelle. Bawiła się ze mną, pocieszała mnie, gdy miałam zły humor, ale nie była dla mnie jak matka - wiem, że chce utrzymywać ze mną dobre relacje tylko ze względu na ojca. Myślę, że gdyby go zabrakło, jego ukochana Izzy wywaliłaby mnie z domu. I są jeszcze te jej przeklęte bachory - Tom, Tim i Ted, które sprzysięgły się, że będą mi uprzykszać życie. Ile razy znalazłam ich zużyte pieluchy w swoim plecaku szkolnym? Ile razy widziałam kukłę powieszoną pod sufitem za głowę w mojej koszulce? Ile razy jakimś dziwnym trafem zerwał się żyrandol, kiedy akurat pod nim stałam?
W każdym razie teraz oderwaliśmy się od tej sztucznej rodziny i pędziliśmy samochodem w kierunku naszego obozu. W pewnym momencie auto nam zgasło. Tata sprawdził, co się stało, i stwierdził, że silnik się przegrzał. Musieliśmy teraz trochę poczekać, aż się schłodzi. Dopiero wtedy rozejrzałam się dookoła - wszędzie rozciągały się uprawy jakieś rośliny.
- To jest kukurydza, Courtney - powiedział tata - wiesz, kiedyś niektóre plemiona indiańskie uważały ją za święty pokarm.
Uśmiechnął się pod nosem.
- Coś w tym jest. Właśnie w takim polu kukurydzy spotkałem twoją matkę.
Dopiero po latach dotarł do mnie ukryty przekaz tego zdania - uznałam, że "boska" znaczy tyle co "piękna". Tata miał na myśli chyba to dosłowne znaczenie.
- Tato, a jak wyglądała mama?
Ojciec posmutniał.
- Była idealna. To po niej masz te błękitne oczy, wiesz?
- Ale dlaczego odeszła?
Mężczyzna zapatrzył się w dal. W blasku popołudniowego słońca wyglądał bardzo poważnie. Brązowe włosy, które zresztą po nim odziedziczyłam, rozwiewał niezbyt łagodny wiatr.
- Musiała. Chciała zostać, ale musiała odejść. Ale obiecała, że jeszcze ciebie odwiedzi.
Uznałam, że nie należy drążyć tematu, bo nie chciałam, aby tata się smucił. Lecz on podszedł do jednej rośliny i zerwał dla mnie kolbę.
- Zjedz ją sobie, Courtney. Przyjdzie dzień, kiedy będziesz spożywać prawdziwie boski pokarm.
Nie wiedziałam o co mu chodzi, ale on się uśmiechnął, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
Zatopiłam zęby w kukurydzy i...
W każdym razie teraz oderwaliśmy się od tej sztucznej rodziny i pędziliśmy samochodem w kierunku naszego obozu. W pewnym momencie auto nam zgasło. Tata sprawdził, co się stało, i stwierdził, że silnik się przegrzał. Musieliśmy teraz trochę poczekać, aż się schłodzi. Dopiero wtedy rozejrzałam się dookoła - wszędzie rozciągały się uprawy jakieś rośliny.
- To jest kukurydza, Courtney - powiedział tata - wiesz, kiedyś niektóre plemiona indiańskie uważały ją za święty pokarm.
Uśmiechnął się pod nosem.
- Coś w tym jest. Właśnie w takim polu kukurydzy spotkałem twoją matkę.
Dopiero po latach dotarł do mnie ukryty przekaz tego zdania - uznałam, że "boska" znaczy tyle co "piękna". Tata miał na myśli chyba to dosłowne znaczenie.
- Tato, a jak wyglądała mama?
Ojciec posmutniał.
- Była idealna. To po niej masz te błękitne oczy, wiesz?
- Ale dlaczego odeszła?
Mężczyzna zapatrzył się w dal. W blasku popołudniowego słońca wyglądał bardzo poważnie. Brązowe włosy, które zresztą po nim odziedziczyłam, rozwiewał niezbyt łagodny wiatr.
- Musiała. Chciała zostać, ale musiała odejść. Ale obiecała, że jeszcze ciebie odwiedzi.
Uznałam, że nie należy drążyć tematu, bo nie chciałam, aby tata się smucił. Lecz on podszedł do jednej rośliny i zerwał dla mnie kolbę.
- Zjedz ją sobie, Courtney. Przyjdzie dzień, kiedy będziesz spożywać prawdziwie boski pokarm.
Nie wiedziałam o co mu chodzi, ale on się uśmiechnął, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
Zatopiłam zęby w kukurydzy i...
- Courtney?
Zamrugałam oczami. Znowu znajdowałam się w namiocie lekarskim. Zaklęłam się w duchu - pielęgniarka kiedyś mi powiedziała, że nektar działa na mnie silniej niż na innych - moje rany szybciej się goją, ale za to gdy innym ludziom boski napój przywołuje zaledwie wspomnienia, ja przeżywam je od nowa.
Spojrzałam na mój nadgarstek - wyglądał jakby nigdy nic mu się nie stało. Spróbowałam nim poruszyć - zero bólu. Mimo tego pielęgniarka kazała mi tu zostać jeszcze godzinę "na obserwacji". Mogłabym w tym czasie zjeść obiad i poćwiczyć do manewrów. Ale musiałam gnić w tym namiocie, w którym było chyba ze 40ºC. Kiedy zwróciłam lekarce na to uwagę, usłyszałam: "Sorry, taki mamy klimat". Miło.
- Masz gości - burknęła pielęgniarka z kąta
Byłam pewna, że to Hazel przyszła mnie odwiedzić. Ewentualnie razem z Frankiem. Ale podniosłam głowę i...
- Chris? Co ty tu robisz?
Uśmiechnął się półgębkiem.
- Chciałem się upewnić, że nie stracisz przeze mnie ręki.
- Jest z nią w porządku - odpowiedziałam - będę mogła brać udział w dzisiejszych manewrach.
Chris pokiwał głową w zamyśleniu. Zapadła niezręczna cisza. Chłopak spojrzał na mój miecz leżący na szafce nocnej koło mojego łóżka. Wziął go do ręki i zaczął przyglądać się mu badawczo.
- Nieźle walczyłaś - powiedział w końcu, odkładając broń na miejsce - chciałbym, żebyś była moim sojusznikiem na dzisiejszych manewrach.
Spojrzałam mu w oczy.
- Na czym by polegał nasz sojusz? Przecież zwyciężca jest tylko jeden.
- Ujmę to tak - nie chcę mieć w tobie wroga.
Poczułam, że się rumienię.
- Niech będzie. I tak pewnie wygra jakiś Pluszak.
Tak nazywamy żołnierzy z Pierwszej Kohorty. Ksywka powstała na cześć ich centuriona - Oktawiana, który jest augurem legionu. Słynie on z tego, że czyta wróżby z wnętrzności pluszowych zwierzaków.
- Właśnie przez takich jak ty ciągle przegrywamy. Mamy takie same zdolności jak wszyscy inni, może nawet lepsze. Ich wielką wadą jest pycha. Ona kiedyś ich zgubi.
- Ale nie możemy wygrać. Widziałeś wczorajszy wyścig rydwanów, prawda?
- Tylko mi nie mów, że wierzysz w tą całą klątwę.
- Wierzę, że to nie jest przypadek, że zawsze, gdy jesteśmy bliscy zwycięstwa, nagle zdarza się jakiś wypadek i odpadamy. - powiedziałam
Chłopak spojrzał wymownie w sufit i pokręcił głową. I wtedy to zobaczyłam - na szyi miał wymalowany jakiś znak. Coś jakby okrąg przecięty dwoma prostopadłymi kreskami, mocno wystającymi poza jego granice. Na pierwszy rzut oka wyglądał trochę jak celownik, ale co on oznacza?
- Co masz na szyi?
Chłopak drgnął. Szybko opuścił głowę, zasłaniając znak.
- To tylko tatuaż.
Skoro to był "tylko tatuaż", to czemu go ukrywa? Już miałam się go o to spytać, ale wtedy rozległ się dźwięk konchy. Chris wstał z krzesła i uśmiechnął się bezczelnie.
- Muszę już iść na obiad. Tobie też to radzę.
- Bardzo śmieszne.
Zostawił mnie samą w namiocie. Chwilę później pielęgniarka przyniosła mi mój "obiad" : zielonkawą, wielce pożywną papkę i gotowaną marchewkę w plasterkach. Trochę zdziwiło mnie to, że marchewka pachnie ciastkami, ale domyśliłam się, że jest przesiąknięta nektarem. W związku z tym odstawiłam ją na stolik i zabrałam się za papkę. Smakowała gorzej, niż wyglądała. Kiedy skończyłam jeść, lekarka pozwoliła mi odejść. Zatem odgarnęłam kołdrę, i dopiero teraz zauważyłam, że jestem w samej bieliźnie. Szybko zakryłam z powrotem moje nagie ciało i spłonęłam rumieńcem. Na szczęście, byłam jedyną pacjentką w namiocie. Zawołałam pielęgniarkę i spytałam się jej, gdzie jest moje ubranie. Odpowiedziała, że kiedy byłam nieprzytomna, pewien chłopak pomagał jej mnie rozebrać i zaniósł moje odzienie do pokoju. Byłam czerwona jak burak, i choć domyślałam się odpowiedzi, spytałam ją, jak miał na imię.
Oczywiście. Chris.
* * *
Już bardziej czerwona niż wtedy być nie mogłam. A więc tak? Kiedy ja jestem nieprzytomna, to on tu robi sobie przyjemność obnażania mojego ciała?
Kolejnym problemem było to, że musiałam w niezuważony sposób dojść w samej bieliźnie do baraku Piątej Kohorty. Pożyczyłam w tym celu białe prześcieradło od pielęgniarki, którym owinęłam się jak togą. Na codzień nie spaceruje się po obozie w tym wykwintnym stroju, ale na pewno mniej będzie rzucać się w oczy, niż gdybym paradowała bez ubrania. Tak wystrojona wyszłam z namiotu i jak najszybszym krokiem poszłam do pokoju. Udało się. Nikt mnie nie zaczepił po drodze, ale wszyscy się oglądali za mną, jakbym była kosmitką. Niektórzy podśmiewali się za moimi plecami, ale mnie to nie obeszło. Na moim posłaniu leżało ubranie - ładnie poskładane - a obok zbroja. Szybko założyłam na siebie i jedno, i drugie. Starając się nie myśleć o nadchodzącym spotkaniu z Chrisem, szybko umyłam twarz i rozczesałam włosy, które nie najlepiej znosiły przepocony hełm. Gdy to zrobiłam, stwierdziłam, że nie ma co robić - nie miałam ochoty na dalsze ćwiczenia, obiad już zjadłam, a Hannibala karmi dziś Frank (Hannibal to nasz osobisty słoń bojowy). Dlatego pozwoliłam sobie na drzemkę. Oczy już mi się kleiły. Ledwo zdążyłam zdjąć zbroję i padłam nieprzytomna na materac.
Wyjątkowo mi się nic nie śniło - może to cisza przed burzą? W każdym razie obudził mnie łagodny głos:
- Courtney, Wstawaj!
Półprzytomna mruknęłam :
- Jeszcze chwilę, mamo.
Usłyszałam znajomy chichot.
- Obudź się, Śpiąca Królewno. Pora skopać tyłki paru Pluszakom! - odezwał się drugi, niewątpliwie męski głos.
Otworzyłam szeroko oczy. Stała nade mną Hazel. I Chris. Na widok jego szelmowskiego uśmieszku, pośpiesznie sprawdziłam, czy nadal mam ubranie na sobie. Dzięki bogom, miałam.
- Pora na manewry - zakomunikował Chris
- Przespałam kolację?
- Owszem. Już 18:48 .
Zaklęłam pod nosem. Usiadłam na brzegu łóżka i zaczęłam wciskać się w zbroję.
- Coś jeszcze mnie ominęło?
- Hmm... - zamyślił się - jeden Pluszak pobił się z drugim Pluszakiem o miejsce na stołówce. Oboje są w takim stanie, że leżą w namiocie lekarskim podłączeni do kroplówki i nie zobaczymy ich podczas dzisiejszej rywalizacji. A to szkoda.
Hazel zachichotała.
- Hania zakończyła swoją karę. - dodała - a słoń dostał rozwolnienia po orzeszkach Franka.
Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
- Trzeba było mnie obudzić. W sensie na kolację - szybko objaśniłam.
- Chciałam. Ale ten tutaj uznał, że słodko wyglądasz kiedy śpisz.
Spiorunowałam go wzrokiem. Szelmowski uśmiech wciąż ozdabiał jego twarz.
- Będziemy tu stać i gadać o rozwolnieniu Hannibala? - powiedział - Czy raczej pójdziemy na manewry?
Już miałam zbroję na sobie. Poprosiłam Hazel, aby pomogła mi z hełmem i byłam gotowa. Nagle zorientowałam się, że zostawiłam miecz u pielęgniarki.
- Idźcie już. Dogonię was.
Posłusznie ruszyli w kierunku Pola Marsowego. Puściłam się biegiem do namiotu pielęgniarskiego. Był tam. Gdyby nie to, że świeci w ciemnościach, nigdy bym go nie znalazła. Szybko zgarnęłam go ze stolika nocnego i popędziłam na miejsce zbiórki.
Kolejnym problemem było to, że musiałam w niezuważony sposób dojść w samej bieliźnie do baraku Piątej Kohorty. Pożyczyłam w tym celu białe prześcieradło od pielęgniarki, którym owinęłam się jak togą. Na codzień nie spaceruje się po obozie w tym wykwintnym stroju, ale na pewno mniej będzie rzucać się w oczy, niż gdybym paradowała bez ubrania. Tak wystrojona wyszłam z namiotu i jak najszybszym krokiem poszłam do pokoju. Udało się. Nikt mnie nie zaczepił po drodze, ale wszyscy się oglądali za mną, jakbym była kosmitką. Niektórzy podśmiewali się za moimi plecami, ale mnie to nie obeszło. Na moim posłaniu leżało ubranie - ładnie poskładane - a obok zbroja. Szybko założyłam na siebie i jedno, i drugie. Starając się nie myśleć o nadchodzącym spotkaniu z Chrisem, szybko umyłam twarz i rozczesałam włosy, które nie najlepiej znosiły przepocony hełm. Gdy to zrobiłam, stwierdziłam, że nie ma co robić - nie miałam ochoty na dalsze ćwiczenia, obiad już zjadłam, a Hannibala karmi dziś Frank (Hannibal to nasz osobisty słoń bojowy). Dlatego pozwoliłam sobie na drzemkę. Oczy już mi się kleiły. Ledwo zdążyłam zdjąć zbroję i padłam nieprzytomna na materac.
Wyjątkowo mi się nic nie śniło - może to cisza przed burzą? W każdym razie obudził mnie łagodny głos:
- Courtney, Wstawaj!
Półprzytomna mruknęłam :
- Jeszcze chwilę, mamo.
Usłyszałam znajomy chichot.
- Obudź się, Śpiąca Królewno. Pora skopać tyłki paru Pluszakom! - odezwał się drugi, niewątpliwie męski głos.
Otworzyłam szeroko oczy. Stała nade mną Hazel. I Chris. Na widok jego szelmowskiego uśmieszku, pośpiesznie sprawdziłam, czy nadal mam ubranie na sobie. Dzięki bogom, miałam.
- Pora na manewry - zakomunikował Chris
- Przespałam kolację?
- Owszem. Już 18:48 .
Zaklęłam pod nosem. Usiadłam na brzegu łóżka i zaczęłam wciskać się w zbroję.
- Coś jeszcze mnie ominęło?
- Hmm... - zamyślił się - jeden Pluszak pobił się z drugim Pluszakiem o miejsce na stołówce. Oboje są w takim stanie, że leżą w namiocie lekarskim podłączeni do kroplówki i nie zobaczymy ich podczas dzisiejszej rywalizacji. A to szkoda.
Hazel zachichotała.
- Hania zakończyła swoją karę. - dodała - a słoń dostał rozwolnienia po orzeszkach Franka.
Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
- Trzeba było mnie obudzić. W sensie na kolację - szybko objaśniłam.
- Chciałam. Ale ten tutaj uznał, że słodko wyglądasz kiedy śpisz.
Spiorunowałam go wzrokiem. Szelmowski uśmiech wciąż ozdabiał jego twarz.
- Będziemy tu stać i gadać o rozwolnieniu Hannibala? - powiedział - Czy raczej pójdziemy na manewry?
Już miałam zbroję na sobie. Poprosiłam Hazel, aby pomogła mi z hełmem i byłam gotowa. Nagle zorientowałam się, że zostawiłam miecz u pielęgniarki.
- Idźcie już. Dogonię was.
Posłusznie ruszyli w kierunku Pola Marsowego. Puściłam się biegiem do namiotu pielęgniarskiego. Był tam. Gdyby nie to, że świeci w ciemnościach, nigdy bym go nie znalazła. Szybko zgarnęłam go ze stolika nocnego i popędziłam na miejsce zbiórki.
*-*-*-*-*-*-*
Kto powiedział, że pisarze nie mają serca? Chcieliście mniej dramatyczne zakończenie - proszę bardzo. Z góry uprzedzam, że:
a) wątek z tymi wierzeniami indiańskich plemion o świętości kukurydzy jest moim autorskim wymysłem, nie opartym o żadne fakty.
b) "Sorry, taki mamy klimat" oczywiście nie jest moim tekstem, lecz zapożyczonym od Pani Minister (:
c) "Pluszak" to również mój autorski pomysł; nie znajdziecie tego określenia w książkach o przygodach Percy'ego Jacksona, więc nawet nie szukajcie.
Całuski,
a) wątek z tymi wierzeniami indiańskich plemion o świętości kukurydzy jest moim autorskim wymysłem, nie opartym o żadne fakty.
b) "Sorry, taki mamy klimat" oczywiście nie jest moim tekstem, lecz zapożyczonym od Pani Minister (:
c) "Pluszak" to również mój autorski pomysł; nie znajdziecie tego określenia w książkach o przygodach Percy'ego Jacksona, więc nawet nie szukajcie.
Całuski,
Natalia ♡ (ewentualnie: Natt)
"Sorry, taki mamy klimat" PADŁAM, LEŻĘ I NIE WSTAJĘ XD.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo ciekawy (ten moment, gdy Courtney dowiaduje się, że Chris ją rozbiera :333). I wiesz co? Wolałam, jak kończyłaś dramatycznie xd. Bardzo dobry pomysł z ksywką dla Pierwszej. I to wspomnienie wycieczki z tatą... chyba twój najlepszy jak do tej pory rozdział ♥.
Zgadzam się, że to twój najlepszy jak na razie rozdział!!! Może następny będzie jeszcze lepszy??? :-)
OdpowiedzUsuńJa tak jak Muffinka... Padłam i leżę... ale ja jeszcze wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem, bo mam z tym tekstem genialne wspomnienia :D Na to moja siostra spojrzała na mnie jak na idiotkę (a ma tylko siedem lat ;P)...
OdpowiedzUsuńAle miałam bekę, jak Courtney dowiedziała się, że jest w samej bieliźnie i, że rozebrał ją Chris ;P Już widziałam ją oczyma wyobraźni jak biegnie w tym prześcieradle i się wywraca przed jakimś "pluszakiem"!
Mam tylko jedno pytanie... Czy można tak jeść kukurydzę? No wiesz... prosto z krzaka? (ja i tak nie mogę jeść kukurydzy... jestem uczulona chyba... :'( )
Naprawdę super rozdział, ale ja też wolałam kiedy kończyłaś w dramatycznych momentach :D
Weny! Czekam z niecierpliwością n next!!! :D
Ps.: Możesz odpowiadać na komentarze? Byłoby miło... ;P :D :)
Dobrze, odpowiadam na komentarz xD.
UsuńCo do kukurydzy - nigdy nie jadłam tak prosto z uprawy, ale na 99% można tak robić (wystarczy umyć) xd. Od początku wiedziałam, że nie-dramatyczne zakończenia są słabe, ale raz eksperymentalnie zrobiłam takie :P. Dziękuję za miłe słowa i myślę, że następny rozdział będzie już w sobotę (: .
Ok :D Po prostu wydało mi się to dziwne... :D
UsuńNo... Dramatyczne zakończenia 4ever ;P
Super, że już w sobotę :D Weny Ci życzę :D
ostrzegam że można sobie zęby na surowej połamać... Tak, próbowałam :DD i dzięki za "Hanie" :DD
Usuń