Biegłam co sił w nogach, a jedyna myśl, która kołatała mi się w głowie to "byle zgubić Chrisa, byle tylko zgubić Chrisa". Skręciłam w lewy korytarz, ignorując bezcenną wskazówkę Gwen, aby poruszać się jak najbliżej środka konstrukcji - sądziłam, że właśnie tam znajdę najgorsze potwory.
W przeciwieństwie do moich wyobrażeń o masywnych, ceglanych murach, ściany labiryntu okazały się pięciometrowym żywopłotem. Trochę mnie zdziwiło, że w jeden dzień można wychodzować takie okazałe rośliny - możliwe, że dzieci Ceres (bogini urodzaju) maczały w tym palce.
Zatrzymałam się, aby złapać oddech i wtedy to usłyszałam - ciche buczenie, jakby otaczał mnie rój os. Szybko się rozejrzałam, ale nie zauważyłam żadnych owadów w moim otoczeniu. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to mi w brzuchu nie burczy, ale szybko odrzuciłam tą głupią myśl. Chyba bym to poczuła, co nie?
I nagle wpadło mi do głowy rozwiązanie: przystawiłam ucho do żywopłotu i buczenie się nagłośniło.
- Jest pod napięciem. - odezwał się znajomy głos za moimi plecami - gdybyś uważała na odprawie, to byś wiedziała.
Gwałtownym ruchem odwróciłam głowę w kierunku tej osoby. No zgadnijcie, kogo zobaczyłam?
- Nie odczepisz się ode mnie, prawda? - westchnęłam
- Obawiam się, że nie - odpowiedział Chris, a bezczelny uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Przewróciłam oczami.
- I jeszcze jedno - dodał, wyciągając zza pasa czerwoną, podłużną racę i podał mi ją - zapomniałaś jej z namiotu.
- Wziąłeś ją dla mnie? - nie mogłam uwierzyć - Dziękuję.
Zabrałam mu z rąk petardę i przyjrzałam jej się dokładnie. Dopiero teraz zauważyłam, że nie ma lontu.
- Eee... a jak to się odpala?
- Daj spokój. Byłoby za dużo roboty. To jest jedna z tych magicznych rac - wystarczy wyrzucić ją w powietrze, a sama wystrzeli - wyjaśnił mi.
- Pomysłowe - na prawdę byłam pod wrażeniem, co dzieci Wulkana mogą wykombinować. Schowałam moją ostatnią deskę ratunku za pas, w nadziei, że nie będę musiała jej używać.
- To w którą stronę idziemy? - spytał Chris
Wydało mi się nieco dziwaczne to, że starszy ode mnie facet zostawia mi taką decyzję.
- Hmm... z prawa przyszliśmy, to może chodźmy w lewo?
I wtedy usłyszałam ryk z naszej lewej strony. Błyskawicznie odwróciłam głowę, uderzając warkoczem twarz Chrisa i wyciągnęłam miecz. Kątem oka zobaczyłam, że mój towarzysz robi to samo.
Zza zakrętu wyłonił cień niewątpliwie jakiegoś zwierzęcia.
- Albo wiesz co? Zmieniłam zdanie! Nie w lewo! - powiedziałam do mojego sojusznika. Potwór ponownie ryknął, a my puściliśmy się biegiem w kierunku przeciwnym do niego.
Najbardziej zdziwiło mnie to, że gdy bestia nas goniła, nie wydawała ani jednego dźwięku. Jedynie po ciężkim tupaniu wiedziałam, że wciąż siedzi nam na ogonie.
Co chwila skręcaliśmy w któryś korytarz, aby ją zgubić, ale stwór widocznie nie dawał się tak łatwo zmylić.
W końcu stało się to, przed czym przestrzegała nas Gwen - ślepy zaułek. Odwróciłam twarz w kierunku potwora, który patrzył na nas, jak na kolację. Dopiero teraz miałam okazję mu się przyjrzeć - było to coś na kształt wyrośniętej jaszcurki. Najbardziej ze wszystkich stworzeń, jakie mi przychodziły do głowy, przypominał stegozaura - tylko że tamten był roślinożerny, a ten na takiego nie wygląda.
- Jakieś pomysły, sojuszniku? - spytałam
- Słyszałem o nich. To Earsony. Są najbardziej kulturalnymi potworami na świecie...
- Je swoje ofiary nożem i widelcem? - rzuciłam z przekąsem - daj jakieś pożyteczne informacje!
- One są pożyteczne! Nie odzywają się niepytane. Czyli ryczą tylko, gdy usłyszą swoje imię. A jak się im powie jeszcze "spokój" po wymówieniu jego godności, to jest szansa, że ci nic nie zrobi.
- Ale on już dwa razy zaryczał! To nie ma sensu!
- Musiałaś przypadkowo wymówić jego imię! Szybko, przypomnij sobie wszystkie swoje odzywki sprzed trzech minut!
Spojrzałam na jaszczura. Zbliżał się do nas powolnym krokiem, jakby delektował się każdą naszą chwilą strachu. Zaczęłam panikować. Nigdy nie lubiłam robić czegokolwiek pod presją czasu.
- Eee... "W którą stronę idziemy"? "Z prawa przyszliśmy"? "Zmieniłam zdanie?" "W lewo"? - na to ostatnie potwór zawył, a ja poczułam ulgę - Lewo, spokój!
Bestia spojrzała na mnie z ciekawością i usiadła na ziemi. W tej pozycji wyglądała bardzo niegroźnie.
- Lewo masz na imię? - odezwał się Chris, a stwór zawył - Co ci ludzie robią ze swoimi pupilami.
Zachichotałam, ale szybko się ogarnęłam.
- Mieliśmy masę szczęścia, że żyjemy. Może tym razem ty wybierz kierunek?
- Dobry pomysł - powiedział chłopak - może chodźmy w stronę - tu zerknął z ukosa na naszego oswojonego jaszczura - przeciwną do prawej.
W przeciwieństwie do moich wyobrażeń o masywnych, ceglanych murach, ściany labiryntu okazały się pięciometrowym żywopłotem. Trochę mnie zdziwiło, że w jeden dzień można wychodzować takie okazałe rośliny - możliwe, że dzieci Ceres (bogini urodzaju) maczały w tym palce.
Zatrzymałam się, aby złapać oddech i wtedy to usłyszałam - ciche buczenie, jakby otaczał mnie rój os. Szybko się rozejrzałam, ale nie zauważyłam żadnych owadów w moim otoczeniu. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to mi w brzuchu nie burczy, ale szybko odrzuciłam tą głupią myśl. Chyba bym to poczuła, co nie?
I nagle wpadło mi do głowy rozwiązanie: przystawiłam ucho do żywopłotu i buczenie się nagłośniło.
- Jest pod napięciem. - odezwał się znajomy głos za moimi plecami - gdybyś uważała na odprawie, to byś wiedziała.
Gwałtownym ruchem odwróciłam głowę w kierunku tej osoby. No zgadnijcie, kogo zobaczyłam?
- Nie odczepisz się ode mnie, prawda? - westchnęłam
- Obawiam się, że nie - odpowiedział Chris, a bezczelny uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Przewróciłam oczami.
- I jeszcze jedno - dodał, wyciągając zza pasa czerwoną, podłużną racę i podał mi ją - zapomniałaś jej z namiotu.
- Wziąłeś ją dla mnie? - nie mogłam uwierzyć - Dziękuję.
Zabrałam mu z rąk petardę i przyjrzałam jej się dokładnie. Dopiero teraz zauważyłam, że nie ma lontu.
- Eee... a jak to się odpala?
- Daj spokój. Byłoby za dużo roboty. To jest jedna z tych magicznych rac - wystarczy wyrzucić ją w powietrze, a sama wystrzeli - wyjaśnił mi.
- Pomysłowe - na prawdę byłam pod wrażeniem, co dzieci Wulkana mogą wykombinować. Schowałam moją ostatnią deskę ratunku za pas, w nadziei, że nie będę musiała jej używać.
- To w którą stronę idziemy? - spytał Chris
Wydało mi się nieco dziwaczne to, że starszy ode mnie facet zostawia mi taką decyzję.
- Hmm... z prawa przyszliśmy, to może chodźmy w lewo?
I wtedy usłyszałam ryk z naszej lewej strony. Błyskawicznie odwróciłam głowę, uderzając warkoczem twarz Chrisa i wyciągnęłam miecz. Kątem oka zobaczyłam, że mój towarzysz robi to samo.
Zza zakrętu wyłonił cień niewątpliwie jakiegoś zwierzęcia.
- Albo wiesz co? Zmieniłam zdanie! Nie w lewo! - powiedziałam do mojego sojusznika. Potwór ponownie ryknął, a my puściliśmy się biegiem w kierunku przeciwnym do niego.
Najbardziej zdziwiło mnie to, że gdy bestia nas goniła, nie wydawała ani jednego dźwięku. Jedynie po ciężkim tupaniu wiedziałam, że wciąż siedzi nam na ogonie.
Co chwila skręcaliśmy w któryś korytarz, aby ją zgubić, ale stwór widocznie nie dawał się tak łatwo zmylić.
W końcu stało się to, przed czym przestrzegała nas Gwen - ślepy zaułek. Odwróciłam twarz w kierunku potwora, który patrzył na nas, jak na kolację. Dopiero teraz miałam okazję mu się przyjrzeć - było to coś na kształt wyrośniętej jaszcurki. Najbardziej ze wszystkich stworzeń, jakie mi przychodziły do głowy, przypominał stegozaura - tylko że tamten był roślinożerny, a ten na takiego nie wygląda.
- Jakieś pomysły, sojuszniku? - spytałam
- Słyszałem o nich. To Earsony. Są najbardziej kulturalnymi potworami na świecie...
- Je swoje ofiary nożem i widelcem? - rzuciłam z przekąsem - daj jakieś pożyteczne informacje!
- One są pożyteczne! Nie odzywają się niepytane. Czyli ryczą tylko, gdy usłyszą swoje imię. A jak się im powie jeszcze "spokój" po wymówieniu jego godności, to jest szansa, że ci nic nie zrobi.
- Ale on już dwa razy zaryczał! To nie ma sensu!
- Musiałaś przypadkowo wymówić jego imię! Szybko, przypomnij sobie wszystkie swoje odzywki sprzed trzech minut!
Spojrzałam na jaszczura. Zbliżał się do nas powolnym krokiem, jakby delektował się każdą naszą chwilą strachu. Zaczęłam panikować. Nigdy nie lubiłam robić czegokolwiek pod presją czasu.
- Eee... "W którą stronę idziemy"? "Z prawa przyszliśmy"? "Zmieniłam zdanie?" "W lewo"? - na to ostatnie potwór zawył, a ja poczułam ulgę - Lewo, spokój!
Bestia spojrzała na mnie z ciekawością i usiadła na ziemi. W tej pozycji wyglądała bardzo niegroźnie.
- Lewo masz na imię? - odezwał się Chris, a stwór zawył - Co ci ludzie robią ze swoimi pupilami.
Zachichotałam, ale szybko się ogarnęłam.
- Mieliśmy masę szczęścia, że żyjemy. Może tym razem ty wybierz kierunek?
- Dobry pomysł - powiedział chłopak - może chodźmy w stronę - tu zerknął z ukosa na naszego oswojonego jaszczura - przeciwną do prawej.
* * *
Szliśmy przez jakieś dziesięć minut. Nie spotkał nas żaden potwór, a co ważniejsze - nie zdarzyła się żadna katastrofa. Nie miałam sygnału od Reyny, że jest coś nie w porządku, więc mam prawo twierdzić, że przepowiednia jeszcze się nie wypełniła.
I wtedy uświadomiłam sobie, że o niczym nie powiedziałam Chrisowi. To było trochę nie w porządku wobec niego, bo ta wróżba mogła równie dobrze dotyczyć nas. Wypadałoby go ostrzec.
- Mmm... Chris?
- Tak?
- Mówiłeś, że nie wierzysz w żadne klątwy, wróżby, przepowiednie...
- I nadal podtrzymuję swoje zdanie.
- To dobrze. Bo Oktawian wywróżył, że podczas dzisiejszych manewrów zdarzy się tragedia i Reyna kazała mi mieć oko na całą sytuację.
Chris, który szedł przede mną, zatrzymał się tak gwałtownie, że władowałam się w jego plecy. Poczułam, że robię się cała czerwona. Kazałam robactwu w moim żołądku przestać się ruszać - przecież to było tylko przypadkowe zderzenie. Nic wstydliwego.
- Nie wierzę w klątwy - oświadczył - ale wierzę, że nie ma przypadków. Tak samo z przepowiedniami - wierzę, że mogą się spełnić, ale nie wierzę w coś takiego jak przeznaczenie. Każdy jest kowalem swojego losu i żadna wyrocznia nie jest w stanie nieomylnie przepowiedzieć przyszłości. Ma to sens?
- Nie mam pojęcia, to zbyt skomplikowane. - stwierdziłam - Słuchaj, obiecałam Reynie, że będę jej donosić o nietypowych sytuacjach i wszystkim, co wyda mi się podejrzane. Masz coś przeciwko temu?
- Ja? Absolunie nie. - zapewnił mnie - Może raczej to ja ci przeszkadzam?
- Przecież nawet jak ci powiem, że przekadzasz, to mi nie dasz spokoju. - westchnęłam
- Trochę prawdy w tym jest - wyszczerzył do mnie wszystkie swoje oślepiajaco białe zęby i ruszył dalej, a ja za nim.
Kolejne trzy minuty drogi i ciągle nic się nie zdarzyło. Ja i Chris w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy, co stopniowo zamieniało się w coraz bardziej krępującą ciszę. Nagle przerwał ją jakiś dzwonek. Potrzebowałam dłuższej chwili, aby się zorientować, że to bransoletka na moim prawym nadgarstku wydaje te dźwięki. Domyśliłam się, że muszę dotknąć szkiełka, aby odebrać. Obraz zmienił się w twarz Reyny. Po raz pierwszy widziałam, jak ta dostojna, opanowana przywódczyni panikuje.
- Courtney Green? Słyszysz mnie?
- Głośno i wyraźnie. - odpowiedziałam z niepokojem
- Mamy problem w sektorze alfa. To jest środek labiryntu. - szybko objaśniła
- Pędzę tam. - rozłączyłam się. Zobaczyłam, że Chris gapi się na moją bransoletkę.
- Niezły gadżet. - mruknął, a do mnie dotarło, że to samo powiedziałam Reynie
- Wiem. A teraz, jeśli pozwolisz, biegnę do środka. - oświadczyłam, odbiegając od niego. Jednak po krótkim czasie chłopak mnie dogonił.
- Idę z tobą - powiedział twardo - może ci się przydać dodatkowa ochrona.
Uraził mnie. Ale nie miałam ochoty mu tego pokazywać.
- Masz świadomość tego, że możesz zginąć? - zapytałam, skręcając w lewy korytarz.
- Będzie fajnie - mruknął, wciąż biegnąc koło mnie.
Zrezygnowałam z dalszych prób zniechęcenia go i skupiłam się na zadaniu - nie miałam pojęcia a) gdzie jestem; b) w którą stronę do środka; c) co spotkam tam na miejscu. Jedyna pociecha jest taka, że ku pewnej śmierci nie biegnę sama - mam Chrisa u mojego boku, co dodawało mi dziwnej otuchy.
- Gdzie ty biegniesz? - zawołał Chris - do środka w tę stronę.
- A skąd to wiesz? - zainteresowałam się
Przygryzł wargę.
- Po prostu wiem, okay? Chcesz uratować obóz, to w tę stronę.
Pobiegłam we wskazanym przez niego kierunku, zdziwiona nieco jego zachwaniem - jakie jeszcze tajemnice przede mną kryje?
Chris sprawdził się znakomicie jako nawigator - po paru minutach powiedział, że jesteśmy już bardzo blisko sektoru alfa. I wtedy to usłyszałam:
- NIE! BŁAGAM, NIE RÓB NAM KRZYWDY! - ktoś wrzasnął sopranikiem
- Linzie... uciekaj - powiedział pógłosem znajomy głos
- NIE ZOSTAWIĘ CIĘ!
Wybiegłam zza ściany i zobaczyłam okropną scenę. Dwie dziewczynki, jedna z nich miała nie więcej niż dwanaście lat, a druga leżała na ziemi w kałuży własnej krwi. Prawie na pewno była moją rówieśniczką. Poznałam ją.
- Kristin, patrz! Uciekł! Zwiał! - krzyknęła młodsza dziewczynka. Spojrzałam w kierunku pokazywanym przez nią, i zobaczyłam jakiś cień uciekający w pośpiechu. Chciałam biec za nim, ale Chris położył mi dłoń na ramieniu.
- Nie dogonisz go. - stwierdził - Poza tym, mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Zaklęłam się w duchu - zapomniałam o Kristin, która właśnie konała u moich stóp.
Ukucnęłam i obejrzałam jej ranę w brzuchu - podłużne rozcięcie, z którego spływała ropa.
- Zakażenie się wdało. - orzekłam - Ma ktoś trochę wody albo czegoś?
- Courtney... - powiedziała Kristin ochrypłym tonem - sama wiesz, że dla mnie już nie ma ratunku.
Otworzyłam usta, aby zaprzeczyć, ale nie mogłam wydobyć z siebie dźwięku. Linzie wybuchła głośnym płaczem. Moje kąciki oczu również zapiekły. Kristin była moją koleżanką z kohorty. Wszyscy ją lubili i znali jej siostrę - Linzie, którą los zagnał do Trzeciej. Cieszyła się sławą u nas, ponieważ była chyba najweselszą osobą na świecie - zawsze widziano ją z uśmiechem na twarzy, nigdy się nie gniewała, nawet dla mnie była starała się być miła. Teraz, gdy leżała w kałuży krwi, jej czarne jak smoła loki posklejały się, a jej twarz wyglądała jak kartka papieru. Spojrzenie miała trochę nieobecne, ale chwyciła mnie za rękę i wyszeptała:
- Zaopiekuj się Linzie. Proszę.
- Będę miała na nią oko. - obiecałam, czując, że pierwsza łza spływa po moim policzku.
Dziewczyna uśmiechnęła się słabo i w takim wyrazie twarzy zastygła. Jej dłoń opadła bezwładnie na klatkę piersiową, która nie wybijała już żadnego rytmu. Odeszła.
Przestałam już powstrzymywać łzy i dałam się ponieść emocjom. Płakałam prawie tak głośno jak Linzie. Drżącymi rękoma zamknęłam oczy Kristin. Nadal nie wierzyłam w to, co zaszło. To było jak sen, który nagle zamienił się w koszmar. Ona nie mogła umrzeć. Nie ona.
Poczułam, że Chris mnie obejmuje. Tym razem nie odepchnęłam jego ręki - już zapomniałam, jakie to uczucie, gdy jest się przytulanym. To było tak, jakby ciepły wosk rozlewał się po moim sercu, próbując załatać liczne zranienia, które pozostawiła po sobie śmierć przyjaciółki.
- Jest w porządku. - szepnął mi do ucha - Wreszcie jest bezpieczna.
Już nic jej nie grozi.
Zdałam sobie sprawę, że muszę powiadomić Reynę o zakończeniu misji. Dlatego delikatnie zdjęłam rękę Chrisa z moich barków i stuknęłam delikatnie w szybkę. Litery SPQR zamieniły się na obraz Reyny, widocznie zaniepokojoną.
- Courtney Green, dzięki bogom! - zawołała z ulgą, ale po chwili zauważyła, w jakim jestem stanie - Co jest?
Z trudem wyksztusiłam z siebie:
- Stało się. Kristin Smith z Piątej Kohorty nie żyje.
Na twarzy Reyny pojawił się autentyczny żal. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że ona - pretor legionu - zna przecież każdego żołnierza z osobna.
- To fatalnie. Co ją zabiło?
Już miałam jej coś odrzec, ale zdałam sobie sprawę, że sama nie znam odpowiedzi.
- Miała głęboką, podłużną ranę na brzuchu. Sądzę, że to jakiś potwór...
- Nie. - odezwała się cicho Linzie - To on ją zabił.
- Kto taki? - zdziwiła się Reyna
Dziewczynka przełknęła głośno ślinę i powiedziała:
- Oktawian. Z Pierwszej.
I wtedy uświadomiłam sobie, że o niczym nie powiedziałam Chrisowi. To było trochę nie w porządku wobec niego, bo ta wróżba mogła równie dobrze dotyczyć nas. Wypadałoby go ostrzec.
- Mmm... Chris?
- Tak?
- Mówiłeś, że nie wierzysz w żadne klątwy, wróżby, przepowiednie...
- I nadal podtrzymuję swoje zdanie.
- To dobrze. Bo Oktawian wywróżył, że podczas dzisiejszych manewrów zdarzy się tragedia i Reyna kazała mi mieć oko na całą sytuację.
Chris, który szedł przede mną, zatrzymał się tak gwałtownie, że władowałam się w jego plecy. Poczułam, że robię się cała czerwona. Kazałam robactwu w moim żołądku przestać się ruszać - przecież to było tylko przypadkowe zderzenie. Nic wstydliwego.
- Nie wierzę w klątwy - oświadczył - ale wierzę, że nie ma przypadków. Tak samo z przepowiedniami - wierzę, że mogą się spełnić, ale nie wierzę w coś takiego jak przeznaczenie. Każdy jest kowalem swojego losu i żadna wyrocznia nie jest w stanie nieomylnie przepowiedzieć przyszłości. Ma to sens?
- Nie mam pojęcia, to zbyt skomplikowane. - stwierdziłam - Słuchaj, obiecałam Reynie, że będę jej donosić o nietypowych sytuacjach i wszystkim, co wyda mi się podejrzane. Masz coś przeciwko temu?
- Ja? Absolunie nie. - zapewnił mnie - Może raczej to ja ci przeszkadzam?
- Przecież nawet jak ci powiem, że przekadzasz, to mi nie dasz spokoju. - westchnęłam
- Trochę prawdy w tym jest - wyszczerzył do mnie wszystkie swoje oślepiajaco białe zęby i ruszył dalej, a ja za nim.
Kolejne trzy minuty drogi i ciągle nic się nie zdarzyło. Ja i Chris w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy, co stopniowo zamieniało się w coraz bardziej krępującą ciszę. Nagle przerwał ją jakiś dzwonek. Potrzebowałam dłuższej chwili, aby się zorientować, że to bransoletka na moim prawym nadgarstku wydaje te dźwięki. Domyśliłam się, że muszę dotknąć szkiełka, aby odebrać. Obraz zmienił się w twarz Reyny. Po raz pierwszy widziałam, jak ta dostojna, opanowana przywódczyni panikuje.
- Courtney Green? Słyszysz mnie?
- Głośno i wyraźnie. - odpowiedziałam z niepokojem
- Mamy problem w sektorze alfa. To jest środek labiryntu. - szybko objaśniła
- Pędzę tam. - rozłączyłam się. Zobaczyłam, że Chris gapi się na moją bransoletkę.
- Niezły gadżet. - mruknął, a do mnie dotarło, że to samo powiedziałam Reynie
- Wiem. A teraz, jeśli pozwolisz, biegnę do środka. - oświadczyłam, odbiegając od niego. Jednak po krótkim czasie chłopak mnie dogonił.
- Idę z tobą - powiedział twardo - może ci się przydać dodatkowa ochrona.
Uraził mnie. Ale nie miałam ochoty mu tego pokazywać.
- Masz świadomość tego, że możesz zginąć? - zapytałam, skręcając w lewy korytarz.
- Będzie fajnie - mruknął, wciąż biegnąc koło mnie.
Zrezygnowałam z dalszych prób zniechęcenia go i skupiłam się na zadaniu - nie miałam pojęcia a) gdzie jestem; b) w którą stronę do środka; c) co spotkam tam na miejscu. Jedyna pociecha jest taka, że ku pewnej śmierci nie biegnę sama - mam Chrisa u mojego boku, co dodawało mi dziwnej otuchy.
- Gdzie ty biegniesz? - zawołał Chris - do środka w tę stronę.
- A skąd to wiesz? - zainteresowałam się
Przygryzł wargę.
- Po prostu wiem, okay? Chcesz uratować obóz, to w tę stronę.
Pobiegłam we wskazanym przez niego kierunku, zdziwiona nieco jego zachwaniem - jakie jeszcze tajemnice przede mną kryje?
Chris sprawdził się znakomicie jako nawigator - po paru minutach powiedział, że jesteśmy już bardzo blisko sektoru alfa. I wtedy to usłyszałam:
- NIE! BŁAGAM, NIE RÓB NAM KRZYWDY! - ktoś wrzasnął sopranikiem
- Linzie... uciekaj - powiedział pógłosem znajomy głos
- NIE ZOSTAWIĘ CIĘ!
Wybiegłam zza ściany i zobaczyłam okropną scenę. Dwie dziewczynki, jedna z nich miała nie więcej niż dwanaście lat, a druga leżała na ziemi w kałuży własnej krwi. Prawie na pewno była moją rówieśniczką. Poznałam ją.
- Kristin, patrz! Uciekł! Zwiał! - krzyknęła młodsza dziewczynka. Spojrzałam w kierunku pokazywanym przez nią, i zobaczyłam jakiś cień uciekający w pośpiechu. Chciałam biec za nim, ale Chris położył mi dłoń na ramieniu.
- Nie dogonisz go. - stwierdził - Poza tym, mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Zaklęłam się w duchu - zapomniałam o Kristin, która właśnie konała u moich stóp.
Ukucnęłam i obejrzałam jej ranę w brzuchu - podłużne rozcięcie, z którego spływała ropa.
- Zakażenie się wdało. - orzekłam - Ma ktoś trochę wody albo czegoś?
- Courtney... - powiedziała Kristin ochrypłym tonem - sama wiesz, że dla mnie już nie ma ratunku.
Otworzyłam usta, aby zaprzeczyć, ale nie mogłam wydobyć z siebie dźwięku. Linzie wybuchła głośnym płaczem. Moje kąciki oczu również zapiekły. Kristin była moją koleżanką z kohorty. Wszyscy ją lubili i znali jej siostrę - Linzie, którą los zagnał do Trzeciej. Cieszyła się sławą u nas, ponieważ była chyba najweselszą osobą na świecie - zawsze widziano ją z uśmiechem na twarzy, nigdy się nie gniewała, nawet dla mnie była starała się być miła. Teraz, gdy leżała w kałuży krwi, jej czarne jak smoła loki posklejały się, a jej twarz wyglądała jak kartka papieru. Spojrzenie miała trochę nieobecne, ale chwyciła mnie za rękę i wyszeptała:
- Zaopiekuj się Linzie. Proszę.
- Będę miała na nią oko. - obiecałam, czując, że pierwsza łza spływa po moim policzku.
Dziewczyna uśmiechnęła się słabo i w takim wyrazie twarzy zastygła. Jej dłoń opadła bezwładnie na klatkę piersiową, która nie wybijała już żadnego rytmu. Odeszła.
Przestałam już powstrzymywać łzy i dałam się ponieść emocjom. Płakałam prawie tak głośno jak Linzie. Drżącymi rękoma zamknęłam oczy Kristin. Nadal nie wierzyłam w to, co zaszło. To było jak sen, który nagle zamienił się w koszmar. Ona nie mogła umrzeć. Nie ona.
Poczułam, że Chris mnie obejmuje. Tym razem nie odepchnęłam jego ręki - już zapomniałam, jakie to uczucie, gdy jest się przytulanym. To było tak, jakby ciepły wosk rozlewał się po moim sercu, próbując załatać liczne zranienia, które pozostawiła po sobie śmierć przyjaciółki.
- Jest w porządku. - szepnął mi do ucha - Wreszcie jest bezpieczna.
Już nic jej nie grozi.
Zdałam sobie sprawę, że muszę powiadomić Reynę o zakończeniu misji. Dlatego delikatnie zdjęłam rękę Chrisa z moich barków i stuknęłam delikatnie w szybkę. Litery SPQR zamieniły się na obraz Reyny, widocznie zaniepokojoną.
- Courtney Green, dzięki bogom! - zawołała z ulgą, ale po chwili zauważyła, w jakim jestem stanie - Co jest?
Z trudem wyksztusiłam z siebie:
- Stało się. Kristin Smith z Piątej Kohorty nie żyje.
Na twarzy Reyny pojawił się autentyczny żal. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że ona - pretor legionu - zna przecież każdego żołnierza z osobna.
- To fatalnie. Co ją zabiło?
Już miałam jej coś odrzec, ale zdałam sobie sprawę, że sama nie znam odpowiedzi.
- Miała głęboką, podłużną ranę na brzuchu. Sądzę, że to jakiś potwór...
- Nie. - odezwała się cicho Linzie - To on ją zabił.
- Kto taki? - zdziwiła się Reyna
Dziewczynka przełknęła głośno ślinę i powiedziała:
- Oktawian. Z Pierwszej.
*-*-*-*-*-*-*-*
Pierwsze morderstwo - zaliczone. Uprzedzając wasze pytania:
a) Co dwunastoletnia Linzie robiła w starszej grupie? No cóż, wystarczy, żeby Trzeciej było trochę więcej maluchów niż w Piątej.
b) Skąd Chris wiedział, jak się poruszać w labiryncie? Nie każcie mi spojlerować, ale wam podpowiem, że takiego rozwiązania się nie spodziewacie (: .
a) Co dwunastoletnia Linzie robiła w starszej grupie? No cóż, wystarczy, żeby Trzeciej było trochę więcej maluchów niż w Piątej.
b) Skąd Chris wiedział, jak się poruszać w labiryncie? Nie każcie mi spojlerować, ale wam podpowiem, że takiego rozwiązania się nie spodziewacie (: .
Oprócz tego muszę powiedzieć, że trochę mnie zdenerwowaliście. Poprzedni rozdział miał 78 wyświetleń, a komentarzy tylko 8. Dlatego uprzejmie proszę o zostawienie po sobie śladu, jeśli się przeczytało - dla ciebie to dwie minuty, a dla mnie to dodatkowa motywacja do dalszego pisania (: .
Całuski, Natalia ♡.
Kristin [*]. Cudowny rozdzial nie mogęedoczekać sie nastepnego! :)
OdpowiedzUsuńPs jak właściwie się czyta imię courtney i innych?
Dziękuję (: . Część imion jest mojego autorstwa, i ich wymowę fonetyczną wyobrażałam sobie następująco:
OdpowiedzUsuńCourtney - /kortni/
Chris - /kris/
Max - /maks/
Kristin - /kristin/
Linzie - /linzi/
Abrot - /abrot/
Chloe - /hlołi/
Pozostałe imiona zostały wprowadzone przez wujka Ricka i to on ma się martwić ich wymową xd.
Bardzo podoba mi się ten rozdział, jest dużo akcji i wgl. Czekam na następny :D
OdpowiedzUsuńNa początek to jestem wściekła, bo mi skasowało cały strasznie długi komentarz, który napisałam... Za karę ten będzie krótszy :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, ale co ja ci będę o tym pisać. Przecież dobrze wiesz, co myślę o twoim blogu (jakbyś zapomniała, to przypominam: CUDO)
P.S
Oktawian, ty mały zdrajco !!!! Jak śmiesz ?!
Pozdrawiam.
:C . Krótki komentarz lepszy niż żaden xd. W każdym razie nie sądzę, aby to opowiadanie było jakieś wybitne, ale i tak dziękuję ♥.
OdpowiedzUsuńJuż dwa razy w tym komentarzu napisałam spojler, ale go usunęłam xd. Niech was zżera ciekawość, co będzie dalej :P .
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ♥.
UsuńHej, cześć i czołem!!! Nie wiem co jest nie tak, ale dopiero teraz zauważyłam nowy razdział! :'(
OdpowiedzUsuńGENIALNY!!! C. (nie chce mi się pisać jej imienia ;P) i Chris <3 No i zabójstwo! Cudo! Oktawian to dupek do nieskończonej potęgi! :D Chris mnie coraz bardziej intryguje... <3 Jest słodki ;P
Kristin[*]
Pozdrawiam i weny Ci życzę, muszę lecieć na ważną rozmowę z moimi internetami, mam im coś ważnego do powiedzenia w związku z tym nie wyświetlaniem Twojego nowego rozdziału! :D
Dziękuję ♥. A ja nie wiem, jak to się stało, że dopiero teraz zobaczyłam twój komentarz xd.
UsuńCourt-ney xd. Myślę, że są trudniejsze imiona :P.
Są... Ale ja jestem leniem ;P
UsuńA tak przy okazji to widziałam, że nie masz nic przeciwko reklamom na twoim blogu, więc oto jest:
OdpowiedzUsuńwww.lilyijames-zdobyc-szczescie.blogspot.com.
Nie wiem, czy ktoś z Was jest też Potterheads, ale jak jest to zapraszam :D
Czekam na komentarze, choćby jedno słowo :)
Hej! U mnie nowy rozdział!!! :D ;P *szczęście, bo ma głupawkę po wizycie u fryzjera... nawdychała się spreju do włosów ;P*
OdpowiedzUsuńU mnie pojawił się rozdział-nierozdział :D
UsuńSuper rozdział,! Czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuń