- Już jestem - wydyszałam.
- Najwyższa pora.
Wbiegłam na miejsce zbiórki, niemalże potykając się o własne nogi. Reyna stała z założonymi rękami. Gdyby wzrok mógł zabijać, byłabym już martwa.
- Cieszymy się, że Green raczyła do nas dołączyć.
Wstąpiłam w moje miejsce w szeregu i stanęłam na baczność. Całe szczęście, lista obecności jeszcze do mnie nie doszła. Gdy Dakota wyczytał moje nazwisko, powiedziałam "Jestem!" i się odprężyłam - teoretycznie nie byłam spóźniona.
Odszukałam wzrokiem Hazel. Gdy mnie zobaczyła, uniosła pytająco brwi. Machnęłam ręką na znak, że pogadamy później.
- Centurionie Oktawianie! - zawołała Reyna - popraw mnie jeśli się mylę, ale moim zdaniem brakuje trzech żołnierzy z twojej kohorty.
Oktawian wystąpił z szeregu.
- Owszem, dwóch z nich leży w szpitalu, natomiast trzeci jest dzisiaj vacat.
Każdy obozowicz ma prawo do jednego vacatu na dwa miesiące. Wtedy jest zwolniony na jeden dzień z treningu oraz manewrów. Ja jeszcze swojego nie wykorzystałam.
- Kim jest ta osoba? - spytała Reyna
Oktawian wyciągnął z kieszeni pogięty zwitek papieru. Otworzył go i przeczytał:
- Max Hark.
Oho.
- Zatem dobrze. Czy w Drugiej kogoś brakuje?
- Nie, wszyscy obecni - krzyknął ktoś
- Trzecia?
Zapadła krępująca cisza. W szeregu zrobiło się poruszenie. Niedawno podczas walk gladiatorów zginął Sam Benoda. Został zamordowany przez Abrota Thora z Drugiej Kohorty. Mimo, że miało to miejsce jakiś miesiąc temu, ich centurion uparł się, aby nie skreślać jego nazwiska z listy. Mimo błagań o przebaczenie ze strony Abrota, Trzecia Kohorta nadal żywi urazę do Drugiej za pozbawienie życia "najlepszego żołnierza, jakiego kiedykolwiek miał legion". Doszło już do wielu poważnych bójek między nimi. Trzeba ich pogodzić, zanim zdążą pozabijać siebie nawzajem.
- Tylko jednej osoby, tak? - spytała bez entuzjazmu w głosie Reyna.
- Tak. - odburknął ktoś - Jest vacat. Od miesiąca.
Reyna westchnęła. Zaczyna się.
- On sam się potknął o kamień i nadział się na włócznię Abrota! - krzyknął centurion Drugiej.
- Gdyby on nie podstawił tam tej włóczni, to by się nie nadział! - wrzasnął sfrustrowany centurion Trzeciej Kohorty o imieniu Michael Rangez.
- Ach tak?! Czyli to NASZA wina, że trafił na ostrze Abrota?!?
- CISZA!!!
Reynę wyraźnie męczyło ciągłe przywoływanie ich do porządku. Obydwoje stanęli na baczność, ale Rangez bezgłośnie przekazał przywódcy Drugiej: "Solówa o 20 pod świątynią Marsa". Zawsze mnie dziwiło to, że potrafię tak bezbłędnie odczytywać słowa z ruchu ust - zapewne to dar od mojej kochanej mamusi Wenus.
- Dzisiaj wieczorem zostaniecie wpuszczeni do labiryntu, pełnego potworów. W miejsce jednej zabitej bestii, wpuszczamy nową. - powiedziała Reyna - Zasady są proste: gdy jesteście w dużym niebezpieczeństwie i chcecie opuścić pole bitwy, strzelacie czerwoną racę w kierunku nieba. Nasi lekarze w ciągu trzydziestu sekund pojawią się i zabiorą was z pola bitwy. Zwycięża ten, kto najdłużej wytrwa w labiryncie. Jasne?
Rozległ się pomruk zgody.
- Teraz tak: trzech najstarszych legionistów z każdej kohorty zostaje lekarzami. - weterani pokazali swoje niezadowolenie gwizdami i kciukami skierowanymi ku ziemi. Reyna spiorunowała wzrokiem każego po kolei i mówiła dalej - Źeby w labiryncie nie było tłoku, najpierw wejdzie jedna połowa legionistów, a gdy wyłonią zwyciężcę, to dopiero wtedy wchodzi druga grupa. Teraz centurioni was podzielą - w pierwszej grupie ma być ta młodsza połowa kohorty.
To nie było takie głupie rozwiązanie - gdybyśmy byli w jednej grze, starsi starliby nas na miazgę. Całe szczęście, ja nadal się zaliczam do tych młodszych, więc mam pewne szanse na wygraną. Co ja gadam: NIE mam szans na wygraną przez tą cholerną klątwę.
- Więc idźcie teraz do waszych przywódców i czekajcie na sygnał. Ave!
- Ave! - odkrzyknęła jej dwusetka żołnierzy.
Podeszłam do Dakoty i czekałam,aż podzieli nas na młodszych i starszych.
- Dobrze. Składy tak jak ostatnio, ale z małym wyjątkiem: doszła do nas nowa legionistka - pokazał na jakąś ośmiolatkę, której nawet nie znałam z imienia - dlatego jedna osoba będzie musiała przejść do starszych. Hmm... wygląda na to, że to będzie Corny Deer.
Serce mi zabiło jak oszalałe. Czyli będę najmłodszą zawodniczką w mojej grupie wiekowej. Odszukałam wzrokiem Hazel i uniosłam brwi. Jesteśmy przecież w tym samym wieku. Chyba. Znaczy się nigdy mi nie mówiła, ile ma lat - gdy rozmowa schodziła na ten temat, milczała wymownie. Teraz ona będzie walczyła w młodszej grupie, a ja w starszej. Przeniosłam wzrok na Chrisa. Mrugnął do mnie porozumiewawczo - on też pewnie jest w drugiej grupie. Nie uśmiechnęłam się do niego, ale teatralnie prychnęłam i odwróciłam wzrok. Postanowiłam wyjść z tego z twarzą:
- Courtney Green, jeśli łaska. - powiedziałam
- A jaka to różnica? - odpowiedział mi centurion, który zdecydowanie był pod wpływem cool-aidu.
Parę osób spojrzało na mnie ze współczuciem. Nie znosiłam tego. Nie potrzebuję niczyich kondolencji.
- Wyluzuj, słońce. - Chris podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. Próbowałam się wyswobodzić, ale gościu miał stalowy uścisk. - Jesteśmy razem w drużynie. Nie wystarcza ci to?
Poczułam, że policzki mi płoną.
- Puść mnie, Chris! - mruknęłam. Chłopak wyszczerzył zęby, ale zabrał rękę z mojego ramienia. Byłam czerwona jak burak. Dostrzegłam Hazel chichoczącą z paroma innymi dziewczynami. Pokazała mi dwa kciuki uniesione do góry. Miałam ochotę podejść do niej i trzasnąć po twarzy, ale zatrzymałam się w pół kroku - w czasach starożytnych uniesienie kciuka do góry znaczyło darowanie życia. Miało to zastosowanie podczas walk gladiatorów oraz innych potyczek na śmierć i życie, organizowanych ku uciesze publiki. Może Hazel miała na myśli darowanie mu życia za to?
- Dobrze. Młodsza grupa idzie się ugotować... - Dakota zmarszczył brwi, próbując zebrać pijackie myśli - zagotować? Przegotować?
- Przygotować. - dokończyła Gwen, patrząc z niesmakiem na Dakotę - Lećcie.
Hazel, Frank i koło dwudziestka innych żołnierzy w wieku 6 - 14 lat poszło do namiotu przygotowawczego naszej kohorty. Są tam przekąski, narzędzia do czyszczenia broni i temu podobne rzeczy. Ze smutkiem patrzyłam, jak moja najlepsza przyjaciółka znika pod płachtą namiotu.
- Courtney? - obok mnie stanął nie kto inny jak Chris - Idziemy?
- Spadaj. - odburknęłam. Kątem oka zauważyłam, że chłopak posmutniał.
- Jesteś zła za to, że cię przytuliłem? - spytał
- Może. - nie ma żadnych informacji za darmo.
- Jeśli tak, to bardzo przepraszam. - powiedział, a w jego głosie słyszałam autentyczny żal. - Pamiętasz? Dzisiaj jesteśmy sojusznikami.
Stanęłam przed nim i spojrzałam mu buntowniczo w oczy.
- Może i tak, ale pamiętaj - tylko dziś wieczór. Później nie chcę cię znać.
Chris skrzywił się. Chyba wreszcie do niego dotarło, o co tak na prawdę się gniewam.
- Courtney, ja tylko pomagałem...
- Daruj sobie.
Ostentacyjnie odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam w kierunku trybun.
Nie oglądając się za siebie, dotarłam na widownię. W rzeczywistości był to pagórek, na którym ustawiono parę ławek od podnóża do szczytu. Zajęłam sobie w miarę dobre miejsce w pierwszym rzędzie i w poczekaniu na widowisko, zaczęłam pleść sobie dwa warkocze - może i wyglądam w nich nieco dziecinnie, ale podczas walki muszę mieć związane włosy, bo inaczej moje kudły wiatr rozwiewa gdzie chce, co często kończy się tym, że nic nie widzę przez wiązkę siana na moich oczach. Nagle usłyszałam głos zza moich pleców:
- Courtney, możemy porozmawiać?
Niemalże podskoczyłam na mojej ławce. Powoli odwróciłam głowę i skamieniałam.
Przed oczami miałam Reynę.
- Najwyższa pora.
Wbiegłam na miejsce zbiórki, niemalże potykając się o własne nogi. Reyna stała z założonymi rękami. Gdyby wzrok mógł zabijać, byłabym już martwa.
- Cieszymy się, że Green raczyła do nas dołączyć.
Wstąpiłam w moje miejsce w szeregu i stanęłam na baczność. Całe szczęście, lista obecności jeszcze do mnie nie doszła. Gdy Dakota wyczytał moje nazwisko, powiedziałam "Jestem!" i się odprężyłam - teoretycznie nie byłam spóźniona.
Odszukałam wzrokiem Hazel. Gdy mnie zobaczyła, uniosła pytająco brwi. Machnęłam ręką na znak, że pogadamy później.
- Centurionie Oktawianie! - zawołała Reyna - popraw mnie jeśli się mylę, ale moim zdaniem brakuje trzech żołnierzy z twojej kohorty.
Oktawian wystąpił z szeregu.
- Owszem, dwóch z nich leży w szpitalu, natomiast trzeci jest dzisiaj vacat.
Każdy obozowicz ma prawo do jednego vacatu na dwa miesiące. Wtedy jest zwolniony na jeden dzień z treningu oraz manewrów. Ja jeszcze swojego nie wykorzystałam.
- Kim jest ta osoba? - spytała Reyna
Oktawian wyciągnął z kieszeni pogięty zwitek papieru. Otworzył go i przeczytał:
- Max Hark.
Oho.
- Zatem dobrze. Czy w Drugiej kogoś brakuje?
- Nie, wszyscy obecni - krzyknął ktoś
- Trzecia?
Zapadła krępująca cisza. W szeregu zrobiło się poruszenie. Niedawno podczas walk gladiatorów zginął Sam Benoda. Został zamordowany przez Abrota Thora z Drugiej Kohorty. Mimo, że miało to miejsce jakiś miesiąc temu, ich centurion uparł się, aby nie skreślać jego nazwiska z listy. Mimo błagań o przebaczenie ze strony Abrota, Trzecia Kohorta nadal żywi urazę do Drugiej za pozbawienie życia "najlepszego żołnierza, jakiego kiedykolwiek miał legion". Doszło już do wielu poważnych bójek między nimi. Trzeba ich pogodzić, zanim zdążą pozabijać siebie nawzajem.
- Tylko jednej osoby, tak? - spytała bez entuzjazmu w głosie Reyna.
- Tak. - odburknął ktoś - Jest vacat. Od miesiąca.
Reyna westchnęła. Zaczyna się.
- On sam się potknął o kamień i nadział się na włócznię Abrota! - krzyknął centurion Drugiej.
- Gdyby on nie podstawił tam tej włóczni, to by się nie nadział! - wrzasnął sfrustrowany centurion Trzeciej Kohorty o imieniu Michael Rangez.
- Ach tak?! Czyli to NASZA wina, że trafił na ostrze Abrota?!?
- CISZA!!!
Reynę wyraźnie męczyło ciągłe przywoływanie ich do porządku. Obydwoje stanęli na baczność, ale Rangez bezgłośnie przekazał przywódcy Drugiej: "Solówa o 20 pod świątynią Marsa". Zawsze mnie dziwiło to, że potrafię tak bezbłędnie odczytywać słowa z ruchu ust - zapewne to dar od mojej kochanej mamusi Wenus.
- Dzisiaj wieczorem zostaniecie wpuszczeni do labiryntu, pełnego potworów. W miejsce jednej zabitej bestii, wpuszczamy nową. - powiedziała Reyna - Zasady są proste: gdy jesteście w dużym niebezpieczeństwie i chcecie opuścić pole bitwy, strzelacie czerwoną racę w kierunku nieba. Nasi lekarze w ciągu trzydziestu sekund pojawią się i zabiorą was z pola bitwy. Zwycięża ten, kto najdłużej wytrwa w labiryncie. Jasne?
Rozległ się pomruk zgody.
- Teraz tak: trzech najstarszych legionistów z każdej kohorty zostaje lekarzami. - weterani pokazali swoje niezadowolenie gwizdami i kciukami skierowanymi ku ziemi. Reyna spiorunowała wzrokiem każego po kolei i mówiła dalej - Źeby w labiryncie nie było tłoku, najpierw wejdzie jedna połowa legionistów, a gdy wyłonią zwyciężcę, to dopiero wtedy wchodzi druga grupa. Teraz centurioni was podzielą - w pierwszej grupie ma być ta młodsza połowa kohorty.
To nie było takie głupie rozwiązanie - gdybyśmy byli w jednej grze, starsi starliby nas na miazgę. Całe szczęście, ja nadal się zaliczam do tych młodszych, więc mam pewne szanse na wygraną. Co ja gadam: NIE mam szans na wygraną przez tą cholerną klątwę.
- Więc idźcie teraz do waszych przywódców i czekajcie na sygnał. Ave!
- Ave! - odkrzyknęła jej dwusetka żołnierzy.
Podeszłam do Dakoty i czekałam,aż podzieli nas na młodszych i starszych.
- Dobrze. Składy tak jak ostatnio, ale z małym wyjątkiem: doszła do nas nowa legionistka - pokazał na jakąś ośmiolatkę, której nawet nie znałam z imienia - dlatego jedna osoba będzie musiała przejść do starszych. Hmm... wygląda na to, że to będzie Corny Deer.
Serce mi zabiło jak oszalałe. Czyli będę najmłodszą zawodniczką w mojej grupie wiekowej. Odszukałam wzrokiem Hazel i uniosłam brwi. Jesteśmy przecież w tym samym wieku. Chyba. Znaczy się nigdy mi nie mówiła, ile ma lat - gdy rozmowa schodziła na ten temat, milczała wymownie. Teraz ona będzie walczyła w młodszej grupie, a ja w starszej. Przeniosłam wzrok na Chrisa. Mrugnął do mnie porozumiewawczo - on też pewnie jest w drugiej grupie. Nie uśmiechnęłam się do niego, ale teatralnie prychnęłam i odwróciłam wzrok. Postanowiłam wyjść z tego z twarzą:
- Courtney Green, jeśli łaska. - powiedziałam
- A jaka to różnica? - odpowiedział mi centurion, który zdecydowanie był pod wpływem cool-aidu.
Parę osób spojrzało na mnie ze współczuciem. Nie znosiłam tego. Nie potrzebuję niczyich kondolencji.
- Wyluzuj, słońce. - Chris podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. Próbowałam się wyswobodzić, ale gościu miał stalowy uścisk. - Jesteśmy razem w drużynie. Nie wystarcza ci to?
Poczułam, że policzki mi płoną.
- Puść mnie, Chris! - mruknęłam. Chłopak wyszczerzył zęby, ale zabrał rękę z mojego ramienia. Byłam czerwona jak burak. Dostrzegłam Hazel chichoczącą z paroma innymi dziewczynami. Pokazała mi dwa kciuki uniesione do góry. Miałam ochotę podejść do niej i trzasnąć po twarzy, ale zatrzymałam się w pół kroku - w czasach starożytnych uniesienie kciuka do góry znaczyło darowanie życia. Miało to zastosowanie podczas walk gladiatorów oraz innych potyczek na śmierć i życie, organizowanych ku uciesze publiki. Może Hazel miała na myśli darowanie mu życia za to?
- Dobrze. Młodsza grupa idzie się ugotować... - Dakota zmarszczył brwi, próbując zebrać pijackie myśli - zagotować? Przegotować?
- Przygotować. - dokończyła Gwen, patrząc z niesmakiem na Dakotę - Lećcie.
Hazel, Frank i koło dwudziestka innych żołnierzy w wieku 6 - 14 lat poszło do namiotu przygotowawczego naszej kohorty. Są tam przekąski, narzędzia do czyszczenia broni i temu podobne rzeczy. Ze smutkiem patrzyłam, jak moja najlepsza przyjaciółka znika pod płachtą namiotu.
- Courtney? - obok mnie stanął nie kto inny jak Chris - Idziemy?
- Spadaj. - odburknęłam. Kątem oka zauważyłam, że chłopak posmutniał.
- Jesteś zła za to, że cię przytuliłem? - spytał
- Może. - nie ma żadnych informacji za darmo.
- Jeśli tak, to bardzo przepraszam. - powiedział, a w jego głosie słyszałam autentyczny żal. - Pamiętasz? Dzisiaj jesteśmy sojusznikami.
Stanęłam przed nim i spojrzałam mu buntowniczo w oczy.
- Może i tak, ale pamiętaj - tylko dziś wieczór. Później nie chcę cię znać.
Chris skrzywił się. Chyba wreszcie do niego dotarło, o co tak na prawdę się gniewam.
- Courtney, ja tylko pomagałem...
- Daruj sobie.
Ostentacyjnie odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam w kierunku trybun.
Nie oglądając się za siebie, dotarłam na widownię. W rzeczywistości był to pagórek, na którym ustawiono parę ławek od podnóża do szczytu. Zajęłam sobie w miarę dobre miejsce w pierwszym rzędzie i w poczekaniu na widowisko, zaczęłam pleść sobie dwa warkocze - może i wyglądam w nich nieco dziecinnie, ale podczas walki muszę mieć związane włosy, bo inaczej moje kudły wiatr rozwiewa gdzie chce, co często kończy się tym, że nic nie widzę przez wiązkę siana na moich oczach. Nagle usłyszałam głos zza moich pleców:
- Courtney, możemy porozmawiać?
Niemalże podskoczyłam na mojej ławce. Powoli odwróciłam głowę i skamieniałam.
Przed oczami miałam Reynę.
* * *
Moje myśli zaczęły panikować - co tym razem przeskrobałam? Reyna nigdy nie prosi o rozmowę tak żeby poplotkować czy pogadać o pogodzie. Zdołałam tylko wydusić "Eee... oczywiście". Pretor się odwrócił i gestem ręki kazał mi podążać za sobą. Wstałam zatem i z duszą na ramieniu poszłam za nim.
Mówiłam sobie: "Daj spokój, to tylko rozmowa. Gdyby wyzwała mnie na pojedynek, to co innego". Ale serce uporczywie waliło w rymie oberka, mając w poważaniu to, co do niego mówię.
Reyna gwałtownie się zatrzymała, przez co prawie zderzyłam się z jej plecami. Prawie.
- Tu chyba nikt nie będzie nas podsłuchiwał. - stwierdziła
Istotnie, znajdowaliśmy się w ogrodzie Via Principalis, do którego wstęp mają tylko pretorzy. Reynie chyba bardzo zależało na tym, aby nikt nas nie słyszał, skoro pozwoliła mi tu wejść. Co do ogrodu... był po prostu cudowny. Można było dostać oczopląsu od ilości kolorów, które tam zobaczyłam - rośliny były we wszystkich barwach tęczy, trawa ubarwiona była na jaskrawozielono, a po murach pięła się winorośl z dojrzałymi już owocami. Kamienista ścieżka, na której stałyśmy prowadziła do marmurowej fontanny, z wyrzeźbioną figurką Jupitera. Wyglądał, jakby tańczył w balecie - nogi miał skrzyżowane, a z jego wyciągniętych ponad głową dłoni wytryskała woda, która rozszczepiała promienie słońca i tworzyła mini-tęczę.
To wszystko było tak bajecznie piękne, że na chwilę zapomniałam o stresie. Dopiero gdy napotkałam zniecierpliwione spojrzenie Reyny, urok tego miejsca przestał działać i powróciły wszystkie moje obawy.
- Piękny ten ogród, prawda? - powiedział pretor - zbudowano go na cześć Jupitera po Wojnach Punickich. Słyszałaś o nich, prawda?
Oczywiście, że nie słyszałam, ale i tak pokiwałam głową.
- Przyprowadziłam cię tutaj, bo musimy omówić pewną sprawę. Mianowicie Oktawian dzisiaj rano rozpruł wnętrzności paru pluszowych misiów i wywróżył, że cos strasznego stanie się dzisiaj podczas manewrów starszych. Osobiście nie wierzę w te brednie o przepowiedniach, klątwach i tak dalej, ale nie da się zaprzeczyć, że wróżby naszego augura ostatnio niepokojąco często się sprawdzają.
- Nie mogłaś odwołać dzisiejszych manewrów? - zapytałam
Reyna zapatrzyła się na Jupitera, strzelającego wodą z rąk.
- Nie da się uciec przed przeznaczeniem. Nawet gdybym odwołała manewry, to coś i tak by się wydarzyło - może nie dzisiaj, ale jutro, pojutrze...
Czułam, że pot mi spływa po plecach.
- To co ja mogę zrobić?
Reyna spojrzała mi w oczy.
- Ja i centurioni będziemy mieć oko na całą sytuację z zewnątrz labiryntu, ale potrzebna nam jest wtyka ze środka. Dlatego potrzebuję uczestnika, którzy mogliby donosić mi o wszystkim, co wyda mu się podejrzane. W ten sposób nie unikniemy katastrofy, ale może uda nam się zminimalizować ofiary. Pomożesz nam?
- Oczywiście - palnęłam bez namysłu, czego dosyć szybko pożałowałam - ale jak mam się z wami porozumiewać?
Reyna wyciągnęła z kieszeni bransoletkę i zapięła mi ją na prawym nadgarstku. W zasadzie był to owalny obrazek ze złotym mottem naszego legionu - SPQR ("Senatus Populusque Romanus" - Senat i Lud Rzymski) na purpurowym tle. Ale gdy dziewczyna dotknęła palcem szkiełka, którym było osłonięte godło, obraz zniknął i pojawił się widok Reyny. Dopiero teraz zauważyłam, że ma identyczną bransoletkę. Dotknęłam szkiełka i jej twarz zniknęła, a na jej miejscu znowu pojawiły się te litery SPQR.
- Niezły gadżet - powiedziałam, odrywając wzrok od tej zabawki.
Reyna uśmiechnęła się pod nosem, ale szybko spoważniała.
- Los legionu jest teraz w twoich rękach - spojrzała na swój zegarek - Już 19:26 . Za jakieś parę minut wchodzisz do labiryntu. Chyba powinnaś już pobiec do namiotu przygotowawczego, nie sądzisz?
- Rzeczywiście. W takim razie będę miała oko na całą sprawę. Możesz raczej na mnie liczyć.
- Zatem idź i... postaraj się przeżyć - powiedziała mi na odchodne.
Odwróciłam się na pięcie i pognałam w kierunku Pola Marsowego, starając się nie myśleć o rozmowie z pretorem. Teraz jakby się tak zastanowić, to ciekawe czemu Reyna wybrała akurat mnie - czternastolatkę z Piątej, na dodatek probatio. Pomyślałam, że zapytam się ją o to, jak tylko nadarzy się okazja.
Wbiegłam do namiotu cała zdyszana. Usiadłam na stołku, aby chwilę odsapnąć. Kiedy złapałam oddech, dotarło do mnie, że Gwen przedstawia nam plan działania.
- Wejdziecie wschodnim wejściem. Trochę niefortunnie, bo będziecie iść pod słońce, ale na szczęście nie długo już zajdzie. Spróbujcie wejść jak najgłębiej do labiryntu, żeby uniknąć sytuacji, w którym potwór zapędzi was w kozi róg. Mury labiryntu są magiczne, zatem nie próbujcie żadnych sztuczek na nich...
Gwen bombardowała nas kolejnymi cennymi wskazówkami, ale mój mózg się wyłączył. Myślałam tylko o moim zadaniu - co to może być za katastrofa? Ilu osób nie zdążę ocalić? Zamiast odpowiedzi na moje pytania, dotarły do mnie słowa centuriona:
- Dobrze. Teraz macie trochę czasu dla siebie. Najlepiej zjedzcie coś, żeby mieć siłę do walki i koniecznie ci, co muszą niech skorzystają z toalety koniecznie!
Większość legionistów podeszło do stolika z przekąskami i zaczęło gawędzić ze sobą. Ja jednak czułam, że żołądek mi się ściska i nie mogłam niczego przełknąć. Zatem wzięłam jakąś szmatkę z podłogi i zaczęłam czyścić mój miecz. Po pewnym czasie, który zdawał się być latami, Gwen zawołała:
- Piąta Kohorta! Na pozycje!
Z ulgą odrzuciłam ścierkę i schowałam broń do pochwy. Ruszyłam z resztą żołnierzy w kierunku wschodniego wejścia. Kiedy tak maszerowałam obok mnie pojawił się Chris:
- Mam nadzieję, że pamiętasz o naszym układzie - szepnął mi do ucha
- Niestety tak - odburknęłam, a jego twarz rozjaśnił szelmowski uśmiech.
Ustawiliśmy się przed wejściem do labiryntu i czekaliśmy na sygnał do startu. Widziałam, jak Reyna na swoim pegazie lata nad naszymi głowami z pistoletem w ręku (na ślepaki, dzięki bogom). Zarówno na trybunach, jak i na polu bitwy zapadła idealna, pełna napięcia cisza.
Mówiłam sobie: "Daj spokój, to tylko rozmowa. Gdyby wyzwała mnie na pojedynek, to co innego". Ale serce uporczywie waliło w rymie oberka, mając w poważaniu to, co do niego mówię.
Reyna gwałtownie się zatrzymała, przez co prawie zderzyłam się z jej plecami. Prawie.
- Tu chyba nikt nie będzie nas podsłuchiwał. - stwierdziła
Istotnie, znajdowaliśmy się w ogrodzie Via Principalis, do którego wstęp mają tylko pretorzy. Reynie chyba bardzo zależało na tym, aby nikt nas nie słyszał, skoro pozwoliła mi tu wejść. Co do ogrodu... był po prostu cudowny. Można było dostać oczopląsu od ilości kolorów, które tam zobaczyłam - rośliny były we wszystkich barwach tęczy, trawa ubarwiona była na jaskrawozielono, a po murach pięła się winorośl z dojrzałymi już owocami. Kamienista ścieżka, na której stałyśmy prowadziła do marmurowej fontanny, z wyrzeźbioną figurką Jupitera. Wyglądał, jakby tańczył w balecie - nogi miał skrzyżowane, a z jego wyciągniętych ponad głową dłoni wytryskała woda, która rozszczepiała promienie słońca i tworzyła mini-tęczę.
To wszystko było tak bajecznie piękne, że na chwilę zapomniałam o stresie. Dopiero gdy napotkałam zniecierpliwione spojrzenie Reyny, urok tego miejsca przestał działać i powróciły wszystkie moje obawy.
- Piękny ten ogród, prawda? - powiedział pretor - zbudowano go na cześć Jupitera po Wojnach Punickich. Słyszałaś o nich, prawda?
Oczywiście, że nie słyszałam, ale i tak pokiwałam głową.
- Przyprowadziłam cię tutaj, bo musimy omówić pewną sprawę. Mianowicie Oktawian dzisiaj rano rozpruł wnętrzności paru pluszowych misiów i wywróżył, że cos strasznego stanie się dzisiaj podczas manewrów starszych. Osobiście nie wierzę w te brednie o przepowiedniach, klątwach i tak dalej, ale nie da się zaprzeczyć, że wróżby naszego augura ostatnio niepokojąco często się sprawdzają.
- Nie mogłaś odwołać dzisiejszych manewrów? - zapytałam
Reyna zapatrzyła się na Jupitera, strzelającego wodą z rąk.
- Nie da się uciec przed przeznaczeniem. Nawet gdybym odwołała manewry, to coś i tak by się wydarzyło - może nie dzisiaj, ale jutro, pojutrze...
Czułam, że pot mi spływa po plecach.
- To co ja mogę zrobić?
Reyna spojrzała mi w oczy.
- Ja i centurioni będziemy mieć oko na całą sytuację z zewnątrz labiryntu, ale potrzebna nam jest wtyka ze środka. Dlatego potrzebuję uczestnika, którzy mogliby donosić mi o wszystkim, co wyda mu się podejrzane. W ten sposób nie unikniemy katastrofy, ale może uda nam się zminimalizować ofiary. Pomożesz nam?
- Oczywiście - palnęłam bez namysłu, czego dosyć szybko pożałowałam - ale jak mam się z wami porozumiewać?
Reyna wyciągnęła z kieszeni bransoletkę i zapięła mi ją na prawym nadgarstku. W zasadzie był to owalny obrazek ze złotym mottem naszego legionu - SPQR ("Senatus Populusque Romanus" - Senat i Lud Rzymski) na purpurowym tle. Ale gdy dziewczyna dotknęła palcem szkiełka, którym było osłonięte godło, obraz zniknął i pojawił się widok Reyny. Dopiero teraz zauważyłam, że ma identyczną bransoletkę. Dotknęłam szkiełka i jej twarz zniknęła, a na jej miejscu znowu pojawiły się te litery SPQR.
- Niezły gadżet - powiedziałam, odrywając wzrok od tej zabawki.
Reyna uśmiechnęła się pod nosem, ale szybko spoważniała.
- Los legionu jest teraz w twoich rękach - spojrzała na swój zegarek - Już 19:26 . Za jakieś parę minut wchodzisz do labiryntu. Chyba powinnaś już pobiec do namiotu przygotowawczego, nie sądzisz?
- Rzeczywiście. W takim razie będę miała oko na całą sprawę. Możesz raczej na mnie liczyć.
- Zatem idź i... postaraj się przeżyć - powiedziała mi na odchodne.
Odwróciłam się na pięcie i pognałam w kierunku Pola Marsowego, starając się nie myśleć o rozmowie z pretorem. Teraz jakby się tak zastanowić, to ciekawe czemu Reyna wybrała akurat mnie - czternastolatkę z Piątej, na dodatek probatio. Pomyślałam, że zapytam się ją o to, jak tylko nadarzy się okazja.
Wbiegłam do namiotu cała zdyszana. Usiadłam na stołku, aby chwilę odsapnąć. Kiedy złapałam oddech, dotarło do mnie, że Gwen przedstawia nam plan działania.
- Wejdziecie wschodnim wejściem. Trochę niefortunnie, bo będziecie iść pod słońce, ale na szczęście nie długo już zajdzie. Spróbujcie wejść jak najgłębiej do labiryntu, żeby uniknąć sytuacji, w którym potwór zapędzi was w kozi róg. Mury labiryntu są magiczne, zatem nie próbujcie żadnych sztuczek na nich...
Gwen bombardowała nas kolejnymi cennymi wskazówkami, ale mój mózg się wyłączył. Myślałam tylko o moim zadaniu - co to może być za katastrofa? Ilu osób nie zdążę ocalić? Zamiast odpowiedzi na moje pytania, dotarły do mnie słowa centuriona:
- Dobrze. Teraz macie trochę czasu dla siebie. Najlepiej zjedzcie coś, żeby mieć siłę do walki i koniecznie ci, co muszą niech skorzystają z toalety koniecznie!
Większość legionistów podeszło do stolika z przekąskami i zaczęło gawędzić ze sobą. Ja jednak czułam, że żołądek mi się ściska i nie mogłam niczego przełknąć. Zatem wzięłam jakąś szmatkę z podłogi i zaczęłam czyścić mój miecz. Po pewnym czasie, który zdawał się być latami, Gwen zawołała:
- Piąta Kohorta! Na pozycje!
Z ulgą odrzuciłam ścierkę i schowałam broń do pochwy. Ruszyłam z resztą żołnierzy w kierunku wschodniego wejścia. Kiedy tak maszerowałam obok mnie pojawił się Chris:
- Mam nadzieję, że pamiętasz o naszym układzie - szepnął mi do ucha
- Niestety tak - odburknęłam, a jego twarz rozjaśnił szelmowski uśmiech.
Ustawiliśmy się przed wejściem do labiryntu i czekaliśmy na sygnał do startu. Widziałam, jak Reyna na swoim pegazie lata nad naszymi głowami z pistoletem w ręku (na ślepaki, dzięki bogom). Zarówno na trybunach, jak i na polu bitwy zapadła idealna, pełna napięcia cisza.
"Los obozu jest teraz w twoich rękach"
Rozległ się donośny huk i pognałam co sił, jak najdalej stamtąd
*-*-*-*-*-*-*-*
Postanowiłam nasmarować wam coś dłuższego, podoba się?
a) Historia i wygląd Via Principalis jest mojego wyrobu, nie oparta o historyczne fakty.
b) W żadnym legionie nie było czegoś takiego jak vacat. Znaczy, że to także jest mój wymysł.
a) Historia i wygląd Via Principalis jest mojego wyrobu, nie oparta o historyczne fakty.
b) W żadnym legionie nie było czegoś takiego jak vacat. Znaczy, że to także jest mój wymysł.
Tak na marginesie to przepraszam za chwilowy brak akcji. Obiecuję, że w następnym rozdziale coś już się będzie dziać (: .
Całuski,
Natalia ♡
Natalia ♡
Łał, mi tam nie brakuje akcji. Ale szybko wrzuć kolejny rozdział!!! Boja czuję, że ta przepowiednia się sprawdzi :-). Ale tylko spróbuj zabic Courtney albo Chrisa!!! ;-)
OdpowiedzUsuńMoja siostra zaczęła czytać twoje opowiadanie i kazała ci przekazać, że cię zabije, jeśli w ciągu tygodnia nie wstawisz ciągu dalszego XD.
OdpowiedzUsuńA tak ode mnie, to podzielam obawy anonimka - ba, jestem pewna - że przepowiednia się sprawdzi. No i pozostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział :c . A co do zakończenia - wyjątkowo ci się udało :3.
PS. Może zmień nazwę na "Natt"? Brzmi lepiej :P
Dziękuję (: .
UsuńHmm... Natt brzmi nieźle, ale internet roi się od "Werr'ów" , "Merr'ów" , "Dżerr'ów" i innych takich, więc chyba zostanę przy mojej nazwie xd. Nie mam nic przeciwko takim loginom, ale to już jest oklepane.
Tak więc nie zostawiłam po sobie żadnego śladu w postaci komentarza pod 3 rozdziałem.
OdpowiedzUsuńSORRY (mam nadzieję, że mi wybaczysz)
Internet raczył do mnie wrócić i już mogę to zrobić :)
Coś czuję, że Chris i Courtney będą razem.
<3 <3 <3
Akcja jest, więc nie wiem, o co Ci chodzi. Coś czuję, że nas zaskoczysz :3
P.S
Kiedy następny ?
Nie wybaczę ci ;-; XD. Niczego nie obiecuję, ale MOŻE w sobotę, niedzielę. Jak nie to na 100 % za tydzień (:
UsuńWięc tak... Rozdział świetny, ale nie wiem czemu zauważyłam go dopiero teraz... Zaglądałam to jeszcze dzisiaj rano, ale go nie było O_o A teraz mi się nudziło i pomyślałam, że może wstawiłaś już dawno temu... Nie ogarniam moich internetów...
OdpowiedzUsuńAle do rzeczy! Rozdział jak już powiedziałam świetny! Nie brakuje mi akcji :D
Chris <3
Cóż... Weny Ci życzę do piania kolejnego rozdziału!!! I Mam taką samą nadzieję co siostra Muffinki ;P
Rozdział wstawiłam koło 12:00 jeśli się nie mylę xd. Dziękuję za miłe słowa i nie mam nic przciwko reklamom pod postami (: . Nie byłam jeszcze na twoim blogu, ale chętnie go odwiedzę :3
UsuńŹle się czuję, że wstawiam to tutaj... Nie masz zakładki pt.: "SPAM"... (nawet nie wiem czy Ty czytasz mojego jakże marnego bloga...:() Ale informuję, że u mnie pojawił się nowy rozdział! ;P
OdpowiedzUsuń