* * *
Biegłam jakimś podziemnym korytarzem. Był całkiem nieźle oświetlony, zważywszy na to, że na ścianach nie było ani jednej lampy czy nawet pochodni. Nie wiedziałam po co, ale pędziłam przed siebie. Cały czas gdzieś z tyłu mojej podświadomości brzmiał cichy głosik, który przedstawił się jako Zdrowy Rozsądek. Podszeptywał: "Po co biegniesz? Przecież to bez sensu!". Ale nogi robiły swoje.
Nagle wyrosła przede mną kochana, znajoma sylwetka. Tak mnie zaskoczyła, że stanęłam jak wryta. Czego znowu ode mnie chciała?
Wenus przemówiła:
- Sądzisz, że ten tunel jest bezpieczny. Jednak kiedy się nie spodziewasz...
Nagle sklepienie zaczęło się walić. W panice chciałam spojrzeć jeszcze raz na swoją matkę, ale jej już tam nie było. Gruz zaczął mnie przygniatać, ogromne kamienie miażdżyły moje płuca, wyciskając z nich ostatni oddech...
I znowu mogę oddychać.
Musiałam dłuższą chwilę rozważać w łóżku to, co powiedziała Wenus, żeby dotarł do mnie sens jej słów. A trochę to trwało, zanim się do końca wybudziłam.
Podziemny tunel to Chris.
Nagle wyrosła przede mną kochana, znajoma sylwetka. Tak mnie zaskoczyła, że stanęłam jak wryta. Czego znowu ode mnie chciała?
Wenus przemówiła:
- Sądzisz, że ten tunel jest bezpieczny. Jednak kiedy się nie spodziewasz...
Nagle sklepienie zaczęło się walić. W panice chciałam spojrzeć jeszcze raz na swoją matkę, ale jej już tam nie było. Gruz zaczął mnie przygniatać, ogromne kamienie miażdżyły moje płuca, wyciskając z nich ostatni oddech...
I znowu mogę oddychać.
Musiałam dłuższą chwilę rozważać w łóżku to, co powiedziała Wenus, żeby dotarł do mnie sens jej słów. A trochę to trwało, zanim się do końca wybudziłam.
Podziemny tunel to Chris.
* * *
Wczoraj wieczorem wydarzyło się tyle, że spałam jak zabita. Annabeth pokazała nam domek Siódmej Klasy i obiecała, że rano oprowadzi nas po obozie.
Po pierwsze: zaskoczyło mnie, że nasz pokój jest... jak to się mówi... koedukacyjny. W piątej kohorcie chłopcy spali po lewej, a dziewczyny po prawej stronie pokoju. Tutaj wszyscy byli wymieszani, co wydawało się trochę dziwne, bo miałam pryczę pod jakimś tęgim facetem, który na dodatek spał w samych bokserkach.
Po drugie: pierwsze słowo, jakie cisnęło mi się na usta gdy tu weszłam, brzmiało: "chlew". Przyznam sama: nigdy nie paliłam się do sprzątania pokoju, ale to tutaj śmietnisko było po prostu szkodliwe dla zdrowia. Wszędzie leżały porzucone niedbale miecze, ściany zdobiły plamy w kolorze czerwonym (krew?), a także czarnym (czyżby rozegrała się tutaj bitwa na balony ze smołą?). Wszystko pięknie komponowało się z podłogą zatłoczoną śpiącymi na niej obozowiczami oraz z szarą skarpetką, zwisającą bezwładnie z żyrandola.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu resztytowarzyszy niedoli kompanii od Jupitera. Hazel leżała na podłodze po prawej. Też już nie spała. A Chris ulokował się na pryczy, bezpośrednio po mojej lewej. Zeskoczyłam z posłania i dyskretnym ruchem ręki dałam znak Hazel, żeby podeszła. Kiedy obie stanęłyśmy koło smacznie śpiącego kolegi, w ciszy pochyliłyśmy się nad nim. Zaczęłam mówić melodyjnym głosem:
- Wstawaj, kochanie! Pora do szkoły!
Chłopak jęknął przez sen i obrócił się na drugi bok.
- Jeszcze minutkę. - mruknął niewyraźnie
Hazel już leżała na ziemi, zwijając się ze śmiechu.
- Nie nie nie, mój mały. - zaćwierkałam - Śniadanko ci stygnie. - Kiedy nie zareagował, dodałam już normalnym głosem:
- Wstawaj, Śpiąca Królewno, bo pójdę po siekierę i odrąbię ci ten długi nochal.
Chris obudził się tak gwałtownie, że spadł ze swojej pryczy (na moje stopy). Ale zamiast wrzasnąć z bólu, wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Nasza "Śpiąca Królewna" miała zdezorientowaną minę, ale po chwili przyłączyła się do śmiechu. Postawiliśmy na nogi połowę dormitorium, ale było warto. Nie wierzę, żeby ten gość miał nas kiedykolwiek zdradzić.
Po pierwsze: zaskoczyło mnie, że nasz pokój jest... jak to się mówi... koedukacyjny. W piątej kohorcie chłopcy spali po lewej, a dziewczyny po prawej stronie pokoju. Tutaj wszyscy byli wymieszani, co wydawało się trochę dziwne, bo miałam pryczę pod jakimś tęgim facetem, który na dodatek spał w samych bokserkach.
Po drugie: pierwsze słowo, jakie cisnęło mi się na usta gdy tu weszłam, brzmiało: "chlew". Przyznam sama: nigdy nie paliłam się do sprzątania pokoju, ale to tutaj śmietnisko było po prostu szkodliwe dla zdrowia. Wszędzie leżały porzucone niedbale miecze, ściany zdobiły plamy w kolorze czerwonym (krew?), a także czarnym (czyżby rozegrała się tutaj bitwa na balony ze smołą?). Wszystko pięknie komponowało się z podłogą zatłoczoną śpiącymi na niej obozowiczami oraz z szarą skarpetką, zwisającą bezwładnie z żyrandola.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu reszty
- Wstawaj, kochanie! Pora do szkoły!
Chłopak jęknął przez sen i obrócił się na drugi bok.
- Jeszcze minutkę. - mruknął niewyraźnie
Hazel już leżała na ziemi, zwijając się ze śmiechu.
- Nie nie nie, mój mały. - zaćwierkałam - Śniadanko ci stygnie. - Kiedy nie zareagował, dodałam już normalnym głosem:
- Wstawaj, Śpiąca Królewno, bo pójdę po siekierę i odrąbię ci ten długi nochal.
Chris obudził się tak gwałtownie, że spadł ze swojej pryczy (na moje stopy). Ale zamiast wrzasnąć z bólu, wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Nasza "Śpiąca Królewna" miała zdezorientowaną minę, ale po chwili przyłączyła się do śmiechu. Postawiliśmy na nogi połowę dormitorium, ale było warto. Nie wierzę, żeby ten gość miał nas kiedykolwiek zdradzić.
* * *
- Po lewej macie ognisko, po prawej to, co pozostało z pola truskawek.
Po śniadaniu (złożonego z brązowej papki i szklanki napoju o wątpliwym składzie) Annabeth Chase zabrała nas na małą wycieczkę.
- A co to za budynek, tam przed nami? - spytał Chris
Chyba nasza "subtelna" pobudka nie wyszła mu na zdrowie. Chodził nieco przygarbiony, a pod jego oczami widniały niemal czarne wory. Do tej pory myślałam, że taki efekt można uzyskać tylko za pomocą makijażu.
Nasza przewodniczka przygryzła wargę. Ale nie wyglądała na zakłopotaną. Bardziej na wściekłą.
- Przed wami Wielki Dom, siedziba... dyrektora tego obozu. - Ostatnie słowa niemal wycedziła przez zęby. - Kiedyś był nieco bardziej okazały. Ale mieliśmy tu małą... wymianę władz. - umilkła
Nie miała najwyraźniej zamiaru dokończyć tej myśli. Postanowiłam jej w tym trochę pomóc.
- Jaka wymiana władz? Kim jest ten gość, który nas przywitał? O co tu w ogóle chodzi?
Annabeth rzuciła mi ostre spojrzenie. Wiem, że unika tego tematu jak może, ale chcę poznać odpowiedzi na moje pytania.
Po chwili westchnęła i usiadła na trawie. Zrobiliśmy to samo.
- Więc zacznijmy od początku. - Mówiła półgłosem tak, że tylko my ją słyszeliśmy. - Naszym światem rządziła cała masa bogów, miewali od czasu do czasu romanse ze śmiertelnikami i z tych związków wychodzili półbogowie, zwani herosami. Ale o tym chyba wiecie.
Skinęliśmy zgodnie głowami. Bardzo znajomy życiorys.
- Ty jesteś też półboginią, prawda? - spytała Hazel - Kto jest twoim rodzicem? Może Mars? Masz taki wojowniczy charakter...
Annabeth spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- Mars? Chyba miałaś na myśli Aresa, tak? - Nie, miała na myśli Marsa, ale intuicja kazała mi trzymać gębę na kłódkę. - Moją matką jest Atena, bogini mądrości. - Atena? Chyba jej się coś pomieszało. Ale te wszystkie imiona...
Po śniadaniu (złożonego z brązowej papki i szklanki napoju o wątpliwym składzie) Annabeth Chase zabrała nas na małą wycieczkę.
- A co to za budynek, tam przed nami? - spytał Chris
Chyba nasza "subtelna" pobudka nie wyszła mu na zdrowie. Chodził nieco przygarbiony, a pod jego oczami widniały niemal czarne wory. Do tej pory myślałam, że taki efekt można uzyskać tylko za pomocą makijażu.
Nasza przewodniczka przygryzła wargę. Ale nie wyglądała na zakłopotaną. Bardziej na wściekłą.
- Przed wami Wielki Dom, siedziba... dyrektora tego obozu. - Ostatnie słowa niemal wycedziła przez zęby. - Kiedyś był nieco bardziej okazały. Ale mieliśmy tu małą... wymianę władz. - umilkła
Nie miała najwyraźniej zamiaru dokończyć tej myśli. Postanowiłam jej w tym trochę pomóc.
- Jaka wymiana władz? Kim jest ten gość, który nas przywitał? O co tu w ogóle chodzi?
Annabeth rzuciła mi ostre spojrzenie. Wiem, że unika tego tematu jak może, ale chcę poznać odpowiedzi na moje pytania.
Po chwili westchnęła i usiadła na trawie. Zrobiliśmy to samo.
- Więc zacznijmy od początku. - Mówiła półgłosem tak, że tylko my ją słyszeliśmy. - Naszym światem rządziła cała masa bogów, miewali od czasu do czasu romanse ze śmiertelnikami i z tych związków wychodzili półbogowie, zwani herosami. Ale o tym chyba wiecie.
Skinęliśmy zgodnie głowami. Bardzo znajomy życiorys.
- Ty jesteś też półboginią, prawda? - spytała Hazel - Kto jest twoim rodzicem? Może Mars? Masz taki wojowniczy charakter...
Annabeth spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- Mars? Chyba miałaś na myśli Aresa, tak? - Nie, miała na myśli Marsa, ale intuicja kazała mi trzymać gębę na kłódkę. - Moją matką jest Atena, bogini mądrości. - Atena? Chyba jej się coś pomieszało. Ale te wszystkie imiona...
Atena. Atena. Ares. Atena. Kronos. Ares. Kronos. Kronos... Słowa te wirowały w mojej głowie, niczym sępy nad padliną. Nagle wszystko wszystkie imiona wskoczyły na swoje miejsca w pamięci.
No jasne!
Szybko rzuciłam Chrisowi i Hazel dobrze wyćwiczone spojrzenie "Wszystko-jest-w-porządku-przecież--to-wcale-nie-jest-dla-nas-nowość-prawda?". Zrozumieli doskonale.
- A kim są wasi rodzice? - spytała Annabeth, jakby od niechcenia.
A niech to. Całe szczęście, Chris i Hazel też zrozumieli, że musimy improwizować. Chłopak ledwo zauważalnie skinął głową i szepnął coś do Hazel. Szykując się do odpowiedzi, w duchu dziękowałam wszystkim bogom za te nudne lekcje historii w podstawówce.
- Afrodyta. - powiedziałam, zastanawiając się, czy dobrze zapamiętałam
- Mój to Apollo. - wtrącił Chris
A Hazel dodała cichutko:
- Hades.
Annabeth najwyraźniej kupiła to.
- Ale skąd o tym wiecie? Większość obozowiczów do momentu przybycia tutaj nie wiedziało nawet o istnieniu bogów.
Trafiony-zatopiony. Zerknęłam ukradkiem na Hazel, szukając u niej pomocy, lecz ona wzruszyła ramionami. "Wymyśl coś" zdawała się mówić. Beznadziejny ze mnie kłamca, ale zawsze warto spróbować.
- Moja mama... Afrodyta - zaczęłam - odwiedziła mnie...
Dziewczyna uniosła brwi.
- Bogowie od paru miesięcy nie widują się ze swoimi dziećmi.
- No tak. - brnęłam - Ale ona mnie odwiedziła we śnie. - zerknęłam nerwowo na Annabeth, ale ona kiwnęła głową - No i ta We... znaczy Afrodyta powiedziała mi, że jest moją mamą. I że tatą Chrisa jest Apollo. No i też, że... - znowu pamięć mnie zawiodła - No i powiedziała też, kto jest tatą Hazel.
- Że Hades. - uzupełnił Chris
Hades. Właśnie.
Annabeth zmierzyła każdego z nas wzrokiem. Chyba się nie udało.
- W tej chwili to nieistotne, jaka jest prawda, - rzekła, przeciagajac każdą sylabę - ale wolałabym, żebyśmy byli ze sobą szczerzy.
Chciałam zaprzeczyć i iść dalej w kłamstwa, ale Annabeth uniosła rękę do góry.
- Będzie tego. Zeszliśmy trochę z tematu. - Po tych słowach znowu zniżyła głos. - Parę miesięcy temu tytani przejęli władzę w naszym świecie i uwięzili bogów w ich własnej posiadłości na Olimpie. Kronos, czyli ten wielki z brodą, jest ich przywódcą i wydał rozkaz sprowadzenia do Obozu wszystkich półbogów.
- Po co? - spytała Hazel, myśląc zapewne o tym samym, co ja. O Obozie Jupiter i o tym, że jest w niebezpieczeństwie.
Annabeth się zawahała.
- Pamiętacie, co wam mówiłam o "Wielkim Połowie"? - skinęłam głową - No to my mamy teorię, że oni chcą... zlikwidować naszą rasę, a potem zabrać się za bogów. Może wiecie o tym, że poprzedni rząd tytanów obalił pewien... heros. - Ostatnie słowo powiedziała z dumą, ale zarazem ze smutkiem. Znowu skinęliśmy głowami, ale miałam wrażenie, że mówimy o dwóch różnych wydarzeniach - my mieliśmy na myśli pokonanie tytana Kriosa przez Jasona, naszego byłego pretora. A o czym ona mówiła - Jupiter jedyny wie.
- Więc czemu nas wszystkich od ręki nie zamordują? - walnął prosto z mostu Chris - Czemu się z nami bawią?
- Niektórzy, zwłaszcza nowicjusze, wierzą w te ich bajeczki o chronieniu nas i o naszym dobru. - odpowiedziała - Gdyby zabijali wszystkich od ręki, szybko rozeszłaby się wieść, że na Long Island jest niebezpiecznie.
Aha, czyli to jest słynne Long Island na słynnym Manhattanie. Nie wygląda zbyt okazale. Rozejrzałam się dookoła. Po mojej prawej stronie rozciągały się jakieś uprawy - w każdym razie, to kiedyś były uprawy. Wyglądają tak, jakby stratowało je stado bizonów. Gdybym wiedziała, jak blisko byłam prawdy, się uśmiechnęłabym się tak szeroko w duchu.
Przeniosłam wzrok bardziej na lewo. W miejscu, w którym kiedyś prawdopodobnie było boisko do siatkówki, teraz dwoje obozowiczów zaprawiało się w sztuce fechtunku. Potężny dryblas walczył z chłopcem, może dwa lata młodszym od nas. Ale... czy mnie wzrok myli? Czy ten chłopczyk wygrywa? Ze zdumieniem przyglądałam się, jak kościste, blade rączki zadają sztyletem razy osiłkowi z ewidentnie źle wyważonym mieczem. Zmusiłam się, żeby odwrócić wzrok od tej sceny i rzucił mi się w oczy dziwny, podłużny kształt.
- Co to jest? - zapytałam, wskazując w tamtą stronę. Annabeth spojrzała na mnie, jak na kosmitkę. Chyba przerwałam jej wywód. Ups.
Podążyła za moim wzrokiem i wyjaśniła z goryczą w głosie:
- To jest symbol ich zwycięstwa.
Chris zmrużył oczy.
- Dla mnie wygląda to jak chorągiewka przywiązana do kosza od koszykówki.
W sumie miał racje, tak to właśnie wyglądało. Annabeth prychnęła z irytacją.
- Gdybyście wiedzieli, ilu zginęło, próbując zerwać ten sztandar, nie byłoby wam do śmiechu.
Nie jej słowa, a ton, którym je wypowiedziała, sprowadził nas na ziemię. Po chwili niezręcznego milczenia dziewczyna wstała i rzekła:
- Idę zająć się... swoimi sprawami. Wolno wam chodzić wszędzie w obrębie obozu, byle nie na wschód od Wielkiego Domu. Spotkamy się o 14:00 na obiedzie. Jak się spóźnicie, to nie macie co liczyć na drugie danie. - Odwróciła się i odeszła.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Po tych paru dniach nieustannego biegania i uciekania, moje nogi delektowały się błogą chwilą wypoczynku. Która okazała się dość krótka.
- Wstawajcie lenie! - zawołała Hazel - Rozejrzyjmy się trochę.
- Och, zlituj się. - zaczął marudzić Chris - Od godziny nie robimy niczego innego, tylko zwiedzamy. Chase już nam wszystko pokazała.
Uparł się, żeby mówić na Annabeth po nazwisku.
- A słuchałeś chociaż tej jej paplaniny? - Hazel uniosła oczy ku niebu.
Też prawda, swoją drogą.
Minęło trochę czasu, zanim dźwignęłam się na obolałych nogach z ziemi. Poszłam w ślad za Hazel i Chrisem, marząc o swojej niewygodnej i ciasnej pryczy w zabałaganionym pokoju Siódmej Klasy.
No jasne!
Szybko rzuciłam Chrisowi i Hazel dobrze wyćwiczone spojrzenie "Wszystko-jest-w-porządku-przecież--to-wcale-nie-jest-dla-nas-nowość-prawda?". Zrozumieli doskonale.
- A kim są wasi rodzice? - spytała Annabeth, jakby od niechcenia.
A niech to. Całe szczęście, Chris i Hazel też zrozumieli, że musimy improwizować. Chłopak ledwo zauważalnie skinął głową i szepnął coś do Hazel. Szykując się do odpowiedzi, w duchu dziękowałam wszystkim bogom za te nudne lekcje historii w podstawówce.
- Afrodyta. - powiedziałam, zastanawiając się, czy dobrze zapamiętałam
- Mój to Apollo. - wtrącił Chris
A Hazel dodała cichutko:
- Hades.
Annabeth najwyraźniej kupiła to.
- Ale skąd o tym wiecie? Większość obozowiczów do momentu przybycia tutaj nie wiedziało nawet o istnieniu bogów.
Trafiony-zatopiony. Zerknęłam ukradkiem na Hazel, szukając u niej pomocy, lecz ona wzruszyła ramionami. "Wymyśl coś" zdawała się mówić. Beznadziejny ze mnie kłamca, ale zawsze warto spróbować.
- Moja mama... Afrodyta - zaczęłam - odwiedziła mnie...
Dziewczyna uniosła brwi.
- Bogowie od paru miesięcy nie widują się ze swoimi dziećmi.
- No tak. - brnęłam - Ale ona mnie odwiedziła we śnie. - zerknęłam nerwowo na Annabeth, ale ona kiwnęła głową - No i ta We... znaczy Afrodyta powiedziała mi, że jest moją mamą. I że tatą Chrisa jest Apollo. No i też, że... - znowu pamięć mnie zawiodła - No i powiedziała też, kto jest tatą Hazel.
- Że Hades. - uzupełnił Chris
Hades. Właśnie.
Annabeth zmierzyła każdego z nas wzrokiem. Chyba się nie udało.
- W tej chwili to nieistotne, jaka jest prawda, - rzekła, przeciagajac każdą sylabę - ale wolałabym, żebyśmy byli ze sobą szczerzy.
Chciałam zaprzeczyć i iść dalej w kłamstwa, ale Annabeth uniosła rękę do góry.
- Będzie tego. Zeszliśmy trochę z tematu. - Po tych słowach znowu zniżyła głos. - Parę miesięcy temu tytani przejęli władzę w naszym świecie i uwięzili bogów w ich własnej posiadłości na Olimpie. Kronos, czyli ten wielki z brodą, jest ich przywódcą i wydał rozkaz sprowadzenia do Obozu wszystkich półbogów.
- Po co? - spytała Hazel, myśląc zapewne o tym samym, co ja. O Obozie Jupiter i o tym, że jest w niebezpieczeństwie.
Annabeth się zawahała.
- Pamiętacie, co wam mówiłam o "Wielkim Połowie"? - skinęłam głową - No to my mamy teorię, że oni chcą... zlikwidować naszą rasę, a potem zabrać się za bogów. Może wiecie o tym, że poprzedni rząd tytanów obalił pewien... heros. - Ostatnie słowo powiedziała z dumą, ale zarazem ze smutkiem. Znowu skinęliśmy głowami, ale miałam wrażenie, że mówimy o dwóch różnych wydarzeniach - my mieliśmy na myśli pokonanie tytana Kriosa przez Jasona, naszego byłego pretora. A o czym ona mówiła - Jupiter jedyny wie.
- Więc czemu nas wszystkich od ręki nie zamordują? - walnął prosto z mostu Chris - Czemu się z nami bawią?
- Niektórzy, zwłaszcza nowicjusze, wierzą w te ich bajeczki o chronieniu nas i o naszym dobru. - odpowiedziała - Gdyby zabijali wszystkich od ręki, szybko rozeszłaby się wieść, że na Long Island jest niebezpiecznie.
Aha, czyli to jest słynne Long Island na słynnym Manhattanie. Nie wygląda zbyt okazale. Rozejrzałam się dookoła. Po mojej prawej stronie rozciągały się jakieś uprawy - w każdym razie, to kiedyś były uprawy. Wyglądają tak, jakby stratowało je stado bizonów. Gdybym wiedziała, jak blisko byłam prawdy, się uśmiechnęłabym się tak szeroko w duchu.
Przeniosłam wzrok bardziej na lewo. W miejscu, w którym kiedyś prawdopodobnie było boisko do siatkówki, teraz dwoje obozowiczów zaprawiało się w sztuce fechtunku. Potężny dryblas walczył z chłopcem, może dwa lata młodszym od nas. Ale... czy mnie wzrok myli? Czy ten chłopczyk wygrywa? Ze zdumieniem przyglądałam się, jak kościste, blade rączki zadają sztyletem razy osiłkowi z ewidentnie źle wyważonym mieczem. Zmusiłam się, żeby odwrócić wzrok od tej sceny i rzucił mi się w oczy dziwny, podłużny kształt.
- Co to jest? - zapytałam, wskazując w tamtą stronę. Annabeth spojrzała na mnie, jak na kosmitkę. Chyba przerwałam jej wywód. Ups.
Podążyła za moim wzrokiem i wyjaśniła z goryczą w głosie:
- To jest symbol ich zwycięstwa.
Chris zmrużył oczy.
- Dla mnie wygląda to jak chorągiewka przywiązana do kosza od koszykówki.
W sumie miał racje, tak to właśnie wyglądało. Annabeth prychnęła z irytacją.
- Gdybyście wiedzieli, ilu zginęło, próbując zerwać ten sztandar, nie byłoby wam do śmiechu.
Nie jej słowa, a ton, którym je wypowiedziała, sprowadził nas na ziemię. Po chwili niezręcznego milczenia dziewczyna wstała i rzekła:
- Idę zająć się... swoimi sprawami. Wolno wam chodzić wszędzie w obrębie obozu, byle nie na wschód od Wielkiego Domu. Spotkamy się o 14:00 na obiedzie. Jak się spóźnicie, to nie macie co liczyć na drugie danie. - Odwróciła się i odeszła.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Po tych paru dniach nieustannego biegania i uciekania, moje nogi delektowały się błogą chwilą wypoczynku. Która okazała się dość krótka.
- Wstawajcie lenie! - zawołała Hazel - Rozejrzyjmy się trochę.
- Och, zlituj się. - zaczął marudzić Chris - Od godziny nie robimy niczego innego, tylko zwiedzamy. Chase już nam wszystko pokazała.
Uparł się, żeby mówić na Annabeth po nazwisku.
- A słuchałeś chociaż tej jej paplaniny? - Hazel uniosła oczy ku niebu.
Też prawda, swoją drogą.
Minęło trochę czasu, zanim dźwignęłam się na obolałych nogach z ziemi. Poszłam w ślad za Hazel i Chrisem, marząc o swojej niewygodnej i ciasnej pryczy w zabałaganionym pokoju Siódmej Klasy.
* * *
- Lewa! Prawa! Wymach, pchnięcie!
Z niemałym zdziwieniem obserwowałam jak mały, czarnowłosy chłopczyk trenuje kolesia mniej więcej w moim wieku.
- Sztuka polega na tym, żeby przewidzieć ruch przeciwnika i go uprzedzić - pouczał, nie przerywając walki - Gdy blokujesz uderzenie, staraj się odciągnąć miecz rywala na prawą stronę, żeby stracił trochę impetu.
Podczas gdy po twarzy ucznia spływały krople potu, kościsty instruktor swobodnie sobie z nim rozmawiał. Jego ruchy były doskonale wyćwiczone, przypominały one taniec. Delikatne i wykonywane jakby od niechcenia. Zaś ruchy jego przeciwnika przypominały szamotanie się ryby w sieci.
W końcu młody instruktor wytrącił miecz z ręki uczniowi. Swoją broń zaś schował do pochwy przy pasie.
- A wiesz, dlaczego tak się stało? - "Bo zaczął ci się nudzić pojedynek?" - Bo się rozkojarzyłeś. Musisz skupić sto procent swojej uwagi na walce, bo zginiesz. - I tym optymistycznym akcentem zakończył lekcję.
Stałam i przypatrywałam się młodemu trenerowi. Hazel i Chris już dawno sobie poszli, ale ja zostałam i obserwowałam, jak malec pokonuje wszystkich obozowiczów, którzy rzucili mu wyzwanie. Gdy rozprawił się z ostatnim, skierował wzrok na mnie i zmarszczył czoło.
- Jesteś tu nowa, prawda? - wzięłam oddech, aby się odezwać, ale on mnie uprzedził - Nie kojarzę cię. Nie masz przy pasie broni ani żadnej innej części uzbrojenia. - zbliżył się do mnie. Był ode mnie o pół głowy niższy, ale mówił głosem pewnym siebie. - Jak się nazywasz?
- Courtney. Znaczy... Green - szybko się poprawiłam. Chłopak obdarzył mnie ledwo zauważalnym uśmieszkiem.
- Miło mi. Jestem Nico di Angelo. - zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów
- Nico... di Angelo? - powtórzyłam - Hazel mi o tobie wspominała! Jesteś jej bratem, prawda?
Chłopiec rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się, że Hazel wyskoczy na niego zza któregoś krzewu.
- Hazel? Hazel Levesque? - upewnił się - Ona tu jest? - skinęłam głową - Wielkie nieba, muszę ją spotkać!
- Raczej nic z tego. Powiedziała, że idzie się zdrzemnąć - odparłam. Jeśli był bratem Hazel, to musiał wiedzieć, że jak ona śpi, to żadna siła jej nie obudzi.
- Szkoda. - Nico wrócił do poprzedniego tematu. - Słuchaj, Green - zaakcentował ostatnie słowo- lubisz walkę na miecze?
Zawahałam się.
- Lubię... oglądać. W walce nie jestem najlepsza.
Nico uniósł jedną brew do góry wymownie i odwrócił się. Za nim stała cała piramida najróżniejszych broni oraz porozrzucanych elementów zbroi. Przed nim znajdowały się miecze różnych rozmiarów powbijane w ziemię. Położył dłoń na rękojeści jednej z nich i na chwilę zamarł.
- Generalnie aby otrzymać broń trzeba mieć przynajmniej 30 dni stażu przy zmywaku - powolnym ruchem wyciągnął upatrzony miecz z piasku i obrócił się w moją stronę - ale nie podobają mi się obecne zasady.
Patrzyłam z oszołomieniem to na niego, to na miecz, który wyciągał uchwytem w moją stronę. Ostrożnym ruchem wzięłam broń z dłoni Nica i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest ze dwadzieścia razy lżejszy od tych, które używaliśmy do treningu w Obozie Jupiter. Czułam się, jakbym w dłoni dzierżyła nie stalowy miecz, a długopis.
Tak zachwycałam się wagą rynsztunku, że nie zauważyłam, kiedy Nico zaszedł mnie od tyłu. Dopiero chłód jego sztyletu na karku sprowadził mnie na ziemię. Podskoczyłam jak oparzona i straciłam równowagę.
- Lekcja pierwsza - powiedział monotonnym, grobowym głosem, gdy już upadłam - nie daj się zaskoczyć.
Z niemałym zdziwieniem obserwowałam jak mały, czarnowłosy chłopczyk trenuje kolesia mniej więcej w moim wieku.
- Sztuka polega na tym, żeby przewidzieć ruch przeciwnika i go uprzedzić - pouczał, nie przerywając walki - Gdy blokujesz uderzenie, staraj się odciągnąć miecz rywala na prawą stronę, żeby stracił trochę impetu.
Podczas gdy po twarzy ucznia spływały krople potu, kościsty instruktor swobodnie sobie z nim rozmawiał. Jego ruchy były doskonale wyćwiczone, przypominały one taniec. Delikatne i wykonywane jakby od niechcenia. Zaś ruchy jego przeciwnika przypominały szamotanie się ryby w sieci.
W końcu młody instruktor wytrącił miecz z ręki uczniowi. Swoją broń zaś schował do pochwy przy pasie.
- A wiesz, dlaczego tak się stało? - "Bo zaczął ci się nudzić pojedynek?" - Bo się rozkojarzyłeś. Musisz skupić sto procent swojej uwagi na walce, bo zginiesz. - I tym optymistycznym akcentem zakończył lekcję.
Stałam i przypatrywałam się młodemu trenerowi. Hazel i Chris już dawno sobie poszli, ale ja zostałam i obserwowałam, jak malec pokonuje wszystkich obozowiczów, którzy rzucili mu wyzwanie. Gdy rozprawił się z ostatnim, skierował wzrok na mnie i zmarszczył czoło.
- Jesteś tu nowa, prawda? - wzięłam oddech, aby się odezwać, ale on mnie uprzedził - Nie kojarzę cię. Nie masz przy pasie broni ani żadnej innej części uzbrojenia. - zbliżył się do mnie. Był ode mnie o pół głowy niższy, ale mówił głosem pewnym siebie. - Jak się nazywasz?
- Courtney. Znaczy... Green - szybko się poprawiłam. Chłopak obdarzył mnie ledwo zauważalnym uśmieszkiem.
- Miło mi. Jestem Nico di Angelo. - zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów
- Nico... di Angelo? - powtórzyłam - Hazel mi o tobie wspominała! Jesteś jej bratem, prawda?
Chłopiec rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się, że Hazel wyskoczy na niego zza któregoś krzewu.
- Hazel? Hazel Levesque? - upewnił się - Ona tu jest? - skinęłam głową - Wielkie nieba, muszę ją spotkać!
- Raczej nic z tego. Powiedziała, że idzie się zdrzemnąć - odparłam. Jeśli był bratem Hazel, to musiał wiedzieć, że jak ona śpi, to żadna siła jej nie obudzi.
- Szkoda. - Nico wrócił do poprzedniego tematu. - Słuchaj, Green - zaakcentował ostatnie słowo- lubisz walkę na miecze?
Zawahałam się.
- Lubię... oglądać. W walce nie jestem najlepsza.
Nico uniósł jedną brew do góry wymownie i odwrócił się. Za nim stała cała piramida najróżniejszych broni oraz porozrzucanych elementów zbroi. Przed nim znajdowały się miecze różnych rozmiarów powbijane w ziemię. Położył dłoń na rękojeści jednej z nich i na chwilę zamarł.
- Generalnie aby otrzymać broń trzeba mieć przynajmniej 30 dni stażu przy zmywaku - powolnym ruchem wyciągnął upatrzony miecz z piasku i obrócił się w moją stronę - ale nie podobają mi się obecne zasady.
Patrzyłam z oszołomieniem to na niego, to na miecz, który wyciągał uchwytem w moją stronę. Ostrożnym ruchem wzięłam broń z dłoni Nica i ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest ze dwadzieścia razy lżejszy od tych, które używaliśmy do treningu w Obozie Jupiter. Czułam się, jakbym w dłoni dzierżyła nie stalowy miecz, a długopis.
Tak zachwycałam się wagą rynsztunku, że nie zauważyłam, kiedy Nico zaszedł mnie od tyłu. Dopiero chłód jego sztyletu na karku sprowadził mnie na ziemię. Podskoczyłam jak oparzona i straciłam równowagę.
- Lekcja pierwsza - powiedział monotonnym, grobowym głosem, gdy już upadłam - nie daj się zaskoczyć.
* * *
Hazel wcale się nie zdziwiła, że jej gubiący się od czasu do czasu braciszek na stałe mieszka w obozie na Manhattanie i jest trenerem szermierki.- Prawdę mówiąc, jak tylko tu przybyłam, pomyślałam, że może się tu gdzieś kręcić. - wyznała - Po prostu... czułam to. Pójdę się z nim spotkać, mam mu sporo do opowiedzenia!
I zostawiła mnie samą w domku Siódmej Klasy z Chrisem. Po wycisku, jaki zafundował mi Nico, nie miałam ochoty na rozmowę. Zwyczajnie leżałam plackiem na mojej pryczy i patrzyłam się w sufit. Nawet zasnąć nie mogłam, bo przecież obudziłam się stosunkowo niedawno. A nie miałam takiego daru, jak Hazel, która potrafiła spać o każdej porze dnia i nocy. Raz nawet zasnęła podczas obiadu na stołówce obozowej w Legionie. Jej głowa bezwładnie wpadła do zupy, a ona nawet nie uchyliła powiek.
- Jak myślisz, co się znajduje na wschód od Wielkiego Domu? - Chris przerwał milczenie - Tam, gdzie nie mamy wstępu?
- Bo ja wiem? Tajne budynki. Magazyny broni. Bunkry wojenne. Kampery tytanów. - przewróciłam się na bok - Może jakieś laboratoria, w których są informacje o ich niecnych planach.
- Każda z tych opcji brzmi kusząco. - ponieważ teraz leżałam twarzą do niego, zobaczyłam chytry uśmieszek rozjaśniający jego oblicze.
- To, co tam się znajduje, może być bardzo ważne, czy wręcz przełomowe dla naszej misji. - ciągnęłam
- Ponadto, jeśli ujawnimy w porę ich prawdziwe i potencjalnie złe zamiary, możemy zapobiec prawdziwej katastrofie, czyli - dajmy na to - najechaniu armii tytanów na Obóz Jupiter.
- Racja. Dlatego ty i Hazel pójdziecie to zbadać.
- Bardzo śmieszne. - To mówiąc, zrzucił mnie z pryczy, razem z kocem. Jednak gdy pomagał mi wstać, na jego twarzy gościł uśmiech. Tym razem szczery.
Aby nie pozostawać mu dłużna, strzeliłam go w policzek. I wtedy dopiero ruszyliśmy.
* * *
Wielki Dom wyglądał upiornie. Elewację, która niegdyś zapewne była koloru białego, pokrywała gruba warstwa mieszaniny kurzu, piachu, błota, smoły (znowu smoła!) i rdzy. Dach został w pełni zagospodarowany przez najróżniejsze ptaki - gniazda tu pobudowały i kruki, i gołębie. I wróble, i wrony. Okna budynku były powybijane, a drzwi wyrwane z zawiasów. Ja i Chris staliśmy tak dobre pięć minut, patrząc na ten obraz nędzy i rozpaczy, który niegdyś był przytulnym domostwem. W końcu chłopak szturchnął mnie w ramię i mruknął coś w stylu: "chodźmy stąd". Nie opierałam się.
- Słuchaj, plan jest taki. - powiedziałam - Jedno z nas idzie zbadać teren, drugie stoi na czatach i w razie czego kryje.
- Umówmy się na sygnał. - Chris złożył usta w kształt litery "u" i zahuczał jak sowa. - To będzie oznaczać tarapaty.
- Niech będzie. - zgodziłam się. Ale jedno niedopowiedziane pytanie zawisło w powietrzu między nami. W końcu ja je zadałam:
- To kto idzie?
Żadne z nas nie miało ochoty włóczyć się po zakazanym terenie w biały dzień.
- Papier-kamień-nożyce? - zaproponował Chris
Oczywiście przegrałam. Moje nożyczki zostały zdruzgotane przez jego kamień.
- W sumie to było do przewidzenia. - skomentowałam - Czego można się spodziewać po synu Gai, jak nie kamienia?
Odpowiedział mi tylko bezczelny uśmiech.
Poszłam przed siebie. Byłam przygotowana zobaczyć szklane wieżowce czy osiedle nieskazitelnie białych budynków. Tymczasem na wschód od Białego Domu znajdował się tylko jedna chałupina, otoczona płotem z drutu kolczastego. Bez problemu przeskoczyłam przez wysoką barierę - nie takie rzeczy robiło się w legionie na manewrach - i ostrożnie przekroczyłam próg drewnianej chatki.
Nie była ona specjalnie wielka czy okazała. Deski tarasu łamały się pod moim ciężarem, a dach wyglądał, jakby miał się zaraz zawalić.
Jednak w środku wyglądała inaczej. Ściany pokrywała sterylna i nieskazitelna biel. Po środku izby znajdował się wielki, metalowy stół, otoczony krzesłami z tego samego materiału. Otaczała mnie masa różnych urządzeń i przełączników, rozmieszczonych na ścianach, podłodze, suficie, stole, a nawet krzesłach - właśnie dlatego to pomieszczenie skojarzyło mi się z gabinetem dentystycznym.
Na stole stał komputer najnowszej technologii. Zbliżyłam się do niego, uważając, aby nie nadepnąć na żaden z guzików na podłodze i zastanawiając się, kiedy tytani nauczyli się obsługiwać taki sprzęt. Monitor pokazywał mapę Stanów Zjednoczonych i Kanady. A na niej rozsiane były czerwone kropki - jedne większe, inne mniejsze. Największe skupisko kropek znajdowało się w Nowym Jorku - wtedy pojęłam, że te kropki symbolizują półbogów - i w San Francisco. Serce mi zamarło. A więc tytani wiedzą o Obozie Jupiter. Więc na co czekają?
Na górze ekranu znalazłam pole wyszukiwania. Wpisałam w nie: "Courtney Green". Wyskoczyły akta opatrzone moim zdjęciem:
- Słuchaj, plan jest taki. - powiedziałam - Jedno z nas idzie zbadać teren, drugie stoi na czatach i w razie czego kryje.
- Umówmy się na sygnał. - Chris złożył usta w kształt litery "u" i zahuczał jak sowa. - To będzie oznaczać tarapaty.
- Niech będzie. - zgodziłam się. Ale jedno niedopowiedziane pytanie zawisło w powietrzu między nami. W końcu ja je zadałam:
- To kto idzie?
Żadne z nas nie miało ochoty włóczyć się po zakazanym terenie w biały dzień.
- Papier-kamień-nożyce? - zaproponował Chris
Oczywiście przegrałam. Moje nożyczki zostały zdruzgotane przez jego kamień.
- W sumie to było do przewidzenia. - skomentowałam - Czego można się spodziewać po synu Gai, jak nie kamienia?
Odpowiedział mi tylko bezczelny uśmiech.
Poszłam przed siebie. Byłam przygotowana zobaczyć szklane wieżowce czy osiedle nieskazitelnie białych budynków. Tymczasem na wschód od Białego Domu znajdował się tylko jedna chałupina, otoczona płotem z drutu kolczastego. Bez problemu przeskoczyłam przez wysoką barierę - nie takie rzeczy robiło się w legionie na manewrach - i ostrożnie przekroczyłam próg drewnianej chatki.
Nie była ona specjalnie wielka czy okazała. Deski tarasu łamały się pod moim ciężarem, a dach wyglądał, jakby miał się zaraz zawalić.
Jednak w środku wyglądała inaczej. Ściany pokrywała sterylna i nieskazitelna biel. Po środku izby znajdował się wielki, metalowy stół, otoczony krzesłami z tego samego materiału. Otaczała mnie masa różnych urządzeń i przełączników, rozmieszczonych na ścianach, podłodze, suficie, stole, a nawet krzesłach - właśnie dlatego to pomieszczenie skojarzyło mi się z gabinetem dentystycznym.
Na stole stał komputer najnowszej technologii. Zbliżyłam się do niego, uważając, aby nie nadepnąć na żaden z guzików na podłodze i zastanawiając się, kiedy tytani nauczyli się obsługiwać taki sprzęt. Monitor pokazywał mapę Stanów Zjednoczonych i Kanady. A na niej rozsiane były czerwone kropki - jedne większe, inne mniejsze. Największe skupisko kropek znajdowało się w Nowym Jorku - wtedy pojęłam, że te kropki symbolizują półbogów - i w San Francisco. Serce mi zamarło. A więc tytani wiedzą o Obozie Jupiter. Więc na co czekają?
Na górze ekranu znalazłam pole wyszukiwania. Wpisałam w nie: "Courtney Green". Wyskoczyły akta opatrzone moim zdjęciem:
Courtney Lea Green
Ur. 14.06
Lat 15
W obozie: tak
Klasa: Siódma
Tożsamość: rzymska
Rodzic: Wenus
Posłuszeństwo: brak danych
Status: żywa
Ur. 14.06
Lat 15
W obozie: tak
Klasa: Siódma
Tożsamość: rzymska
Rodzic: Wenus
Posłuszeństwo: brak danych
Status: żywa
Wpisałam potem w okienko "Christian Fank":
Christian Noah Fank
Ur. 13.10
Lat 16
W obozie: tak
Klasa: Siódma
Tożsamość: rzymska
Rodzic: Apollo
Posłuszeństwo: brak danych
Status: żywy
Ur. 13.10
Lat 16
W obozie: tak
Klasa: Siódma
Tożsamość: rzymska
Rodzic: Apollo
Posłuszeństwo: brak danych
Status: żywy
Zatem ich system nie jest taki niezawodny, skoro wpisano Apolla jako jego ojca. Następnym moim wyszukiwaniem było:
Reyna Avila Ramirez - Arellano
Ur. 15.01
Lat 19
W obozie: nie
Klasa: -
Tożsamość: rzymska
Rodzic: Bellona
Posłuszeństwo: potencjalnie problematyczna
Status: żywa
Ur. 15.01
Lat 19
W obozie: nie
Klasa: -
Tożsamość: rzymska
Rodzic: Bellona
Posłuszeństwo: potencjalnie problematyczna
Status: żywa
Na dole znajdowała się adnotacja:
Do zabicia przez Daenostrum.
*-*-*-*-*-*-*-*-*
Rozdział z dedykacją dla wszystkich osób, które mi truły przez prawie miesiąc, ponad miesiąc, prawie trzy miesiące, żebym wrzuciła ten rozdział. Poważnie, gdyby nie Wy, nie dałabym rady go skończyć. Ostatnio cierpię na ciężki przypadek braku czasu i weny. Ale ważne, że w końcu jest!
Po takiej długiej przerwie jest wyjaśnienie, skąd tytani wzięli się w naszym obozie. No i jest nareszcie długo oczekiwany przez Was Nico di Angelo (; .
Nie ustalam żadnego terminu wrzucenia następnego rozdziału, bo wiem, że i tak się do niego nie zastosuję. Jak widzicie, to działa tak, że potrzebuję czasem ostrego kopniaka, żeby wziąć się w garść. W związku z tym, jeśli przeczytaliście rozdział i czekacie na ciąg dalszy - napiszcie o tym w komentarzu. A krytyka też jest mile widziana (: .
Po takiej długiej przerwie jest wyjaśnienie, skąd tytani wzięli się w naszym obozie. No i jest nareszcie długo oczekiwany przez Was Nico di Angelo (; .
Nie ustalam żadnego terminu wrzucenia następnego rozdziału, bo wiem, że i tak się do niego nie zastosuję. Jak widzicie, to działa tak, że potrzebuję czasem ostrego kopniaka, żeby wziąć się w garść. W związku z tym, jeśli przeczytaliście rozdział i czekacie na ciąg dalszy - napiszcie o tym w komentarzu. A krytyka też jest mile widziana (: .
A teraz ta przyjemniejsza część notki:
Moja koleżanka wpadła do mnie i zaczęła się bawić Gimpem. Oto, co powstało:
Z góry mówię, że nie mam bladego pojęcia, skąd wytrzasnęła te arty po bokach, ale powiem jedno - są cudowne :'). Jednak chyba zostanę przy moim starym bannerze. Przyzwyczaiłam się już do niego xd.
I jeszcze jedno. Oto, co ostatnio znalazłam na ścianie w sali od muzyki :').
Życzę Wam wszystkim Wesołych Świąt, szczęśliwego Nowego Roku, radosnych i śnieżnych ferii (oraz może wesołego jajeczka, bo nie wiem, jak wypadnie z następnym rozdziałem XD). No dobra, żartuję, może przed Wielkanocą się wyrobię (; .
~Natalia ♡